ZAGUBIONE DUSZE – część 1

Wiara w duchy to absolutnie niezbędne preludium do powstania religii i jest pierwszym stadium jej rozwoju” – Edward Burnett Tylor

Duchy, magia, czary i zaklęcia – wszystkie te wyrazy kojarzą się nam z religijnymi, rytualnymi obrzędami, krwawymi ceremoniami i różnymi miksturami. Obrzędy związane ze śmiercią i ponownym narodzeniem, czczeniem rozmaitych bogów, zwierząt i przedmiotów. Odczytywaniem i przekazywaniem wiadomości od bogów i przodków.

Poznać i sfotografować rdzennych mieszkańców, wyznających animizm, najstarszą i najpierwotniejszą formę wierzeń religijnych to od dawna mój główny powód podróży do Afryki. Utrwalić w cyfrowej pamięci aparatu spotkanych ludzi, próbując w ten sposób przedłużyć ich istnienie. Ocalić od zapomnienia ich religijne praktyki i wierzenia, przez wiele dziesięcioleci naznaczanych „prawdą” narzucaną przez chrześcijańskich inkwizytorów, islamskich najeźdźców, a ostatnio nadgorliwych misjonarzy. Poznać tubylców,  jeszcze do niedawna żyjących w całkowitej izolacji, a teraz poprzez coraz większy napływ turystów, powoli tracących swoje tradycyjne umiejętności i wiedzę. Swoją naturalność i pierwotność. Kulturę i tradycję.

Żar pustyni, surowość gór, wilgoć równikowych lasów.  Rzeczne przeprawy, strome urwiska, burze, upały i tropikalne deszcze. Drogi jedynie z nazwy.  45 tys. km, dookoła Afryki. 6 miesięcy oraz niewiele mniej czasu spędzonego na przygotowaniach. Samochodu, sprzętu oraz mnie samego. Czytania relacji podróżników, studiowania literatury i map. Poszukiwań wyjątkowych miejsc, interesujących kultur, dziko żyjących plemion. Ale Afryka to nie tylko kontynent piękny, ale w wielu miejscach jeszcze dziewiczy, często niebezpieczny. Niestabilne politycznie kraje i regiony. Miejsca krwawych wojen, zbrojnych konfliktów, terrorystycznych ataków, porwań dla okupu oraz zwykłych, bandyckich napadów.  Wszystkiego nie udało się uniknąć. Nocna zasadzka w Nigerii, potężne eksplozje w Kongo, rozruchy w Sudanie to tylko niektóre przykłady. Czy wykonane mieszkańcom Czarnego Lądu zdjęcia warte były podjęcia ryzyka?

A wszystko przez ciekawość Afryki. Zwłaszcza dziko żyjących w niej ludzi. Co w nich takiego interesującego? Wspólny kontynent na którym żyją? Pochodzenie? Może kolor skóry?  Co ich wszystkich łączy?

Wyznawana religia. Animizm jest spoiwem łączącym odwiedzone i sfotografowane przeze mnie  osoby.

„Animizm (łac. animus – duch; anima – dusza) – forma i cecha wierzeń religijnych zakładająca, że wszystkie obiekty znajdujące się we wszechświecie (kosmosie) wyposażone są w ożywiającą je i kierującą nimi niewidzialną i niematerialną substancję duchową (duszę lub ducha). Tą substancją obdarzone są zarówno obiekty przyrody ożywionej (np. człowiek, wszelkie gatunki zwierząt i roślin) jak i obiekty przyrody nieożywionej (np. konstelacje gwiezdne, planety, szczyty górskie, jeziora, rzeki); wszelkie zjawiska fizyczno-przyrodnicze (np. deszcz, piorun, błyskawica).”  Źródło: Z. Drozdowicz (red.), Zarys encyklopedyczny religii, Poznań 1992.

Mauretania – Sahara

Pierwsza przeszkoda do pokonania. I pierwsze prawdziwe wyzwania, testy samochodu i własnej odwagi.  Jesteśmy na Saharze. Zmierzamy do Kalb ar-Riszat, zwanego także Okiem Afryki lub Sahary, niezwykłej swym kształtem formacji skalnej, jeszcze do niedawna uważanej za wywołaną uderzeniem meteorytu. Oko Sahary to jeden z niewielu tworów geologicznych, które są lepiej widoczne z kosmosu niż na ziemi. Zresztą odkryto ją właśnie podczas jednej z kosmicznych misji na początku lat sześćdziesiątych. Obecnie naukowcy uważają, że formacja nie powstała wskutek uderzenia meteorytu, ale jest niedoszłym wulkanem. To na terenie Kalb ar-Riszat pierwszy raz się gubimy.  Może nie całkiem się gubimy, gdyż mając GPS zawsze jesteśmy w stanie wrócić do miejsca skąd wyruszyliśmy. Po prostu nie możemy znaleźć drogi do kolejnej oazy. Ale dzięki temu naszą pierwszą noc na Saharze mamy okazję spędzić w towarzystwie gościnnych beduinów.

Mauretania. Po lewej Ocean Atlantycki, po prawej rozpoczyna się Sahara. A w środku Jola.

Początek przygód na Saharze…

Sahara. Jeszcze zabawa.

Sahara w całej okazałości.

Żarty się skończyły.

Jesteśmy już na terenie Kalb ar-Riszat (Oko Afryki), ale czy oby na pewno następna oaza jest w tym kierunku?

Poranek u Beduinów, Kalb ar-Riszat.

Niezwykła gościnność spotkanych tubylców. Gdyby nie nasz grzeczny acz stanowczy sprzeciw na kolację podano by pieczoną kozę (do wyboru, do koloru spośród biegającego obok stadka).

Oko Afryki lub Oko Sahary. Najbardziej surrealistyczny krajobraz. Najlepiej widoczny z kosmosu. Źródło: Wikipedia.

Senegal

W Senegalu jest dużo przyjemniej, przyjaźniej i bezpieczniej. Sielskie widoki, sporo turystów, bezpiecznie.

Odpoczynek pod baobabami.

Mali – Potomkowie przybyszów z Syriusza

Mieniące się setkami odcieni pomarańczowego, malijskie klify Bandigara, od kilkuset lat są domem Dogonów, mieszkańców o zadziwiającej kulturze. Wierzą oni, że w odległych czasach zostali odwiedzeni przez istotę z Syriusza. Na potwierdzenie swojej kosmicznej wyjątkowości wskazują szczegółową wiedzę astronomiczną na temat gwiazdy, o której istnieniu nikt wcześniej, nawet astronomowie, nie zdawali sobie sprawy.

Mali. Klify Bandigara.

Wioska Dogonów.

Podjeżdżamy bliżej.

Jadąc u podnóża ciągnącego się przez 150 km klifu, co chwilę mijamy niezwykłe skupiska setek malutkich, glinianych domków. Nad nimi kilkusetmetrowe pionowe skały, a w nich dziesiątki wykutych, niewielkich grot, do których dostać się można wyłącznie za pomocą opuszczanych ze szczytu klifu lin. Podjeżdżamy do jednej z wiosek gdzie natychmiast otacza nas gromadka ciekawskich dzieci. Przekrzykując się nawzajem towarzyszą nam we wspinaczce na szczyt urwiska. Na górze naszym oczom ukazuje się  pionowa ściana klifu z przyklejonymi do niej glinianymi budowlami. Mające ponad 600 lat pamiętają czasy pierwszych dogońskich osadników. Z jednej z nich wyłania się najstarszy mieszkaniec wioski, ponad 100 letni staruszek. Zgarbiony, opierając się ręką o pionową skałę ostrożnie posuwa się w naszym kierunku. Idealny moment na sesję zdjęciową.

We wiosce Dogonów. Przed sesją zdjęciową.

Drogę powrotną na dół urwiska odbywamy już po zmroku. W kompletnej ciszy i towarzystwie miliona rozświetlających drogę gwiazd.  Jest zbyt późno na dalszą podróż więc rozbijamy namioty kilkaset metrów od klifu i jego niezwykłych mieszkańców. Ale nadal czujemy ich obecność widząc w oddali blask tlących się ognisk, które tak jak szybko rozbłysły, teraz szybko gasną. Pora iść spać.

Cisza absolutna. Tylko my, Dogoni i miliony gwiazd.

Przy okazji wizyty u Dogonów nie sposób nie odwiedzić położonej tuż obok miejscowości Djenne i znajdującego się tam Wielkiego Meczetu. To największa gliniana budowla sakralna na świecie. 

Mieszkańcy Djenne.

Chwila odpoczynku u Dogonów.

Togo. Budowniczowie miniaturowych pałaców

25 % ludności to wyznawcy katolicyzmu, 15% islamu i 10 % protestantyzmu, ale aż 50 % populacji Togo wyznaje animizm – opowiada nasz przewodnik.  Kult zwierząt, roślin i przedmiotów. Fetysze, amulety, do kupienia w każdym większym mieście. Witamy w krainie  ludzi Batammariba. Ich tradycji i wierzeń. Ich niezwykłej współegzystencji z otaczającą naturą, z którą żyją w doskonałej harmonii. Batammariba wierzą, że każda rzecz ma duszę, każde drzewo, źródło, skała ma swoje miejsce w czasie i przestrzeni. W pobliżu każdej wioski, Batammariba mają swoje święte lasy, drzewa lub źródła, gdzie kultywują tradycyjne obrzędy religijne i inicjacyjne. Nie wolno nam tam wejść.

Możemy za to wejść do równie niezwykłych domów, nazywanych takienta. Słynących z unikalnej architektury,  niewielkich, ufortyfikowanych zameczków, z oddali przypominających ich murowane, francuskie odpowiedniki. Niektóre pamiętają XVII w., kiedy zbiegli spod niewoli króla Dahomeya niewolnicy, zbudowali je dla własnej ochrony. Bez jakichkolwiek narzędzi, wyłącznie z gliny oraz służącej jako spoiwo słomy. W efekcie każda pora deszczowa, każde intensywne opady wymuszają remont, bez którego takienta szybko zamieniłaby się w bezkształtną mieszaninę piasku i słomy.

Togo. Kraina Batammariba.

Jedna z wiosek Batammariba.

Każda budowla składa się z kilku wieżyczek połączonych wysokim murem oraz małym wejściem prowadzącym do środka. Wewnątrz, dwie kondygnacje oddzielone drewnianym podestem – na górze znajduje się kuchnia oraz pomieszczenia w których mieszkańcy spędzają większość czasu. Dolna część służy jako zagroda dla zwierząt, natomiast stożkowate wieżyczki służą jako spichlerz do przechowywania zboża. Konstrukcja tych wyglądających jak mała forteca domków miała kiedyś za zadanie odpierać ataki wrogów, którzy dostawszy się do wewnątrz, wpadali w śmiertelną pułapkę, zalani gradem strzał z górnych części fortecy.

Przed drzwiami każdej takienty nie sposób nie zauważyć kilku różnej wielkości glinianych kopców – ołtarzy. Pokryte biało-czerwonymi plamami oraz pierzem – śladami krwawych rytuałów oraz składanych ofiar – symbolizują czczone bóstwa oraz dusze przodków, byłych mieszkańców takienty  Zapewniają mieszkańcom pomyślność, dobre zdrowie oraz ochronę przed najróżniejszymi niebezpieczeństwami. Każdy z niezwykle malowniczych, miniaturowych zameczków jest doskonałym tłem dla sesji zdjęciowej ich wyjątkowych mieszkańców.

Przygotowania do sesji zdjęciowej.

Sesja zdjęciowa.

ZAGINIONE DUSZE – część 2 -TUTAJ

One thought

  1. Wspaniała podróż i świetna relacja. Zazdroszczę pomysłu i odwagi, a także znakomitych zdjęć – portrety są absolutnie niezwykłe.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *