BIRMA

DZIWNY JEST TEN ŚWIAT – BIRMA 2009

Mówi się, że nie da się cofnąć czasu. To nieprawda. Można, nawet o 200 lat. Wystarczy pojechać do Birmy!

WITAMY W MYANMAR!

Birma: kiedyś jeden z najbogatszych krajów w Azji, teraz jeden z najbiedniejszych.

Zrozumienie mechanizmów rządzących tym krajem wymaga pewnego zobrazowania.
Krajem rządzi junta wojskowa. To ona zmieniła nazwę kraju na Myanmar, a stolicę, w obawie przed potencjalnym amerykańskim atakiem, przeniosła do jakiejś nieznanej mieściny w środku dżungli. Zrobiła to w takiej tajemnicy, że przez pewien czas nikt nie wiedział, gdzie ona się znajduje. Co ciekawe, datę przenosin wyznaczył astrolog – godzina 6:37, 6 listopada 2005 roku. Pięć dni później, czyli 11 listopada (11.11) o godz. 11 wyruszył konwój złożony z 1100 ciężarówek, przewożących 11 batalionów wojska i 11 ministrów. Jeszcze wiele razy astrolodzy decydowali lub wpływali na ważne decyzje dotyczące kraju. Ale o tym później…

Przemysł: rolnictwo i produkcja narkotyków. Główny produkt eksportowy: heroina. Dla przypomnienia, Birma to jeden z krajów heroinowego „złotego trójkąta”.

Birma to też jedyny i ostatni kraj na świecie, gdzie istnieje jeszcze niewolnictwo. Ustawa o obronności kraju nakazuje bowiem każdemu Birmańczykowi pracę na rzecz wojska przez 1 miesiąc w roku. Oczywiście bezpłatnie.

Junta kontroluje absolutnie wszystko. Krwawo tłumi każde zamieszki. Decyduje, co może zobaczyć obcokrajowiec. Wiele rejonów i miejsc jest niedostępnych, a jeszcze do innych można dostać się tylko po uzyskaniu zezwolenia. Dlaczego? Ponieważ znajdują się tam obozy pracy oraz uprawy narkotyków. Wszędzie przerażająca bieda, ubóstwo i nędza. Byliśmy na to przygotowani – w plecakach przywozimy kilogramy słodyczy, kredek i zabawek.

A skoro to, co widzimy jest tak przerażające, to jak musi być tam, gdzie nie wolno nam dojechać?

O PODRÓŻY

Spędziliśmy w Birmie blisko miesiąc. Dojazd to mistrzostwo świata – tylko 45 godzin, 4 różne samoloty, 3 przesiadki, potem kilka godzin łodzią w górę rzeki, przesiadka na jeepa w kierunku drugiego dorzecza, a następnie znowu kilka godzin płynięcia łodzią. Aha, po drodze oprócz wiz trzeba koniecznie załatwić zezwolenie na wjazd do tego rejonu – inaczej może się to różnie skończyć. Na końcu nagroda – wioska plemienia Chin.

WIOSKA CHIN

Jeden z ciekawszych celów naszej wyprawy. W wiosce żyją kobiety, których całe twarze pokryte są tatuażami. Tatuaże w kształcie pajęczyny robione były kilkuletnim dziewczynkom. Tradycja ich robienia sięga starożytności, kiedy oszpecenie dziewczynek miało uczynić je mniej atrakcyjnymi i tym samym ochronić przed zakusami lub porwaniem przez panujących w tamtym czasie książąt. Zwyczaj ten wygasł jeszcze przed wojną, a osoby potrafiące wykonać tatuaż już nie żyją. Także efekty ich pracy nie będą żyć wiecznie. Mają już ponad 70 lat. Jest to więc jedna z ostatnich okazji, żeby im się przyjrzeć zanim na zawsze odejdą w kulturowe zapomnienie.

Staruszki oraz cała wieś witają nas posiłkiem – zimną, słodką zupą z orzeszkami, której zawartość rośnie w ustach. Częstują nas czym chata bogata, a więc nie wypada skrzywić się ani tym bardziej nie zjeść – zwłaszcza, że wszyscy tubylcy uważnie się przyglądają!

MRAUK-U i SITTWE

To tereny do których nie docierają zwykli turyści. Nie ma sklepów z pamiątkami. Ceny są jednakowe dla przyjezdnych i tubylców. Nikt nas nie zaczepia próbując coś sprzedać. No może niezupełnie. Zaczepiają przez cały czas, zagadują, machają na powitanie lub tylko się uśmiechają. Zapraszają nawet do domu. Wszystko bezinteresownie, z chęci i ciekawości poznania kogoś, kto wygląda i zachowuje się zupełnie inaczej niż oni. Jeszcze nigdy i nigdzie nie spotkaliśmy tak miłych, sympatycznych i bezinteresownych ludzi. Pewnie częściowo wskutek niesamowitej biedy w jakiej przyszło im żyć. Biedni ale szczęśliwi.

Szczęśliwsi niż większość z nas.

A u nas? Czas to pieniądz, za którym nieustannie gonimy. Praca, kariera, komercja, konsumpcjonizm. Jak coś stanie to zaraz liczymy straty, a tutaj po prostu cierpliwie czekają. Pozbawieni problemów naszego świata, żyją własnym tempem.

O PIENIĄDZACH

Wymiana pieniędzy przypomniała nam stare dobre czasy. Przywieźliśmy ze sobą 8 uniwersalnych, zielonych banknotów. Wymieniliśmy je na 800.000 ichniejszych… Jakieś pół godziny liczenia, trochę śmiechu i plecaczek mamy wypchany kasą (miało wystarczyć na tydzień, starczyło prawie na miesiąc). Czujemy się trochę nieswojo ale podobno Birma to bardzo bezpieczny kraj.

O BEZPIECZEŃSTWIE

Kradzieże w Birmie się nie zdarzają. Nie pozwala na to ich religia. Nasza też i co z tego?
Pieniądze i sprzęt fotograficzny zostawiamy w pokoju, którego nawet nie zamykamy.
Spacer w środku nocy? Czemu nie? Ciemność, obcy ludzie. Nie spuszczają z nas oczu, w dodatku rozmawiają w niezrozumiałym dla nas języku. Pomimo tego, jest całkowicie bezpiecznie. Chyba, że wtrącacie się w politykę kraju…

O BIEDZIE

Tak jak nigdzie nie widzieliśmy milszych ludzi, tak nigdzie nie widzieliśmy biedniejszych. Chociaż z drugiej strony, na ulicach nie widać żadnych żebraków. Czyżby pomagali sobie wzajemnie?

Najbardziej utknął nam w pamięci port rybacki, jakby żywcem przeniesiony z XVIII wieku. Dziesiątki drewnianych rybackich łodzi, osiadłych na mieliźnie wywołanej odpływem. Wokół ogrom brudu, błoto i przeraźliwy smród (do smrodu można zresztą przywyknąć – po kilku dniach organizm się przyzwyczaja i go ignoruje).
Na niektórych łodziach widać rozpalone ogniska osób, które przyrządzają sobie wieczorny posiłek. Większość nie ma domu więc na stałe mieszka na łodziach. Pozostali szczęśliwcy mieszkają w małych bambusowych chatkach tuż przy brzegu. Wszędzie wokoło biegają bezpańskie psy, czyjeś kury, świnie oraz półnagie dzieci. Dzieci, które załatwiają się tam gdzie popadnie. Prosto do błota, gdzie jeszcze przed chwilą stała woda.
„Syf” to łagodne określenie tego co tam widzieliśmy.

Zmieńmy temat.

O ŚWIĄTYNIACH – BAGAN

Mówi się, że Birma to kraj tysiąca pagód. To nieprawda. To kraj dziesiątek tysięcy pagód! W jednej tylko miejscowości – Bagan – na powierzchni 40 km kwadratowych, znajduje się ponad 2 tysiące pagód i świątyń! Dawniej było ich jeszcze więcej – ponad 12 tysięcy! To spadek będący wynikiem obsesji władców tego kraju, którzy w przeciągu 240 lat wybudowali tylko w tym miejscu ponad 12.000 świątyń!! Niestety, wskutek niszczycielskiego najazdu mongołów większość z nich uległa zniszczeniu. Ale te pozostałe 2.000 i tak robi niesamowite wrażenie. Kraina jak z bajki. Wynajętym powozem konnym, chyba najpopularniejszym tutaj środkiem transportu, przemierzamy piaszczyste tereny wokół świątyń. Od świątyni do świątyni – jeden dzień, drugi, trzeci… Podziwiamy widoki oraz same świątynie – świadectwo dawnej świetności i potęgi Birmy. A Bagan – jedna z największych buddyjskich metropolii dawnej Azji…

Świątynie – małe, duże, ogromne. Nowe, stare i zniszczone (najstarsze jakie widzieliśmy były z IX wieku). Opustoszałe albo pełne artefaktów. A na koniec każdego dnia, nagroda! Przepiękny zachód słońca z zapierającym dech w piersiach widokiem na świątynie. Setki stup i pagód skąpanych w pomarańczowym blasku zachodzącego słońca to po prostu bajkowy widok. Codziennie w innym miejscu i na szczycie innej świątyni. Nieważne w którą stronę patrzysz, świątynie są wszędzie…. Fascynujące, że są jeszcze takie wyjątkowe miejsca na ziemi, nie odkryte przez masową turystykę.

Widoki trudne do opisania i trudne do uchwycenia w obiektywie – dlatego specjalnie przygotowałem panoramę Bagan z różnych świątyń i o róznych porach dnia – kliknij na ten tekst, aby chociaż trochę bardziej poczuć klimat tego miejsca.

Chociaż świątynie to główna atrakcja Birmy to po tygodniu mieliśmy już ich dosyć – wszystkie zaczęły się nam mieszać. Dopiero wtedy odkryliśmy, że prawdziwym skarbem Birmy są ludzie.

O LUDZIACH

Mimo niesamowitej biedy są bardzo szczęśliwi, bezinteresowni i uczynni. Na niespotykaną gdzie indziej skalę i sposób.

Zapomniałeś zabrać butelkę wody z pokoju? Potrafią wsiąść na rower i gonić za tobą kawał drogi, aby ci ją wręczyć.

A może chcesz pozwiedzać? Potrafią czekać na ciebie cały dzień w nadziei, że może wynajmiesz jego powóz konny. Raz się uda, a raz nie. W końcu 10 dolarów, które może zarobić to odpowiednik połowy ich średniej miesięcznej pensji.

Birmańczycy najczęściej mieszkają w drewnianych chatach z bambusa pokrytych liśćmi palmowymi. Woda owszem jest ale w pobliskiej rzece, a w najlepszej sytuacji w studni. Prąd, a jakże, ale tylko 3 godziny dziennie. Wieczorami panują całkowite ciemności. Co wtedy robią mieszkańcy? Spotykają się i śpiewają. Co mają innego do roboty? Przecież nie pójdą spać razem z kurami.

O JEDZENIU

Tradycyjna birmańska kuchnia nie przypadła nam do gustu i nie będziemy za nią tęsknić. Monotonna, te same składniki i przyprawy. Czasem zaboli brzuch ale wkrótce organizm się przyzwyczaja. Polska flora bakteryjna musi najpierw wyginąć i ustąpić miejsca swoim birmańskim kolegom. Za to czym dalej w głąb kraju tym taniej – można się najeść już za pół dolara.
Woda. Picie zwykłej z kranu jest zbyt niebezpieczne. Nie wspominając o wodzie z rzeki. A butelkowana? Cóż, jeśli chcesz być fit albo dostać dawkę cennych pierwiastków, minerałów czy podreperować serce, to nie tutaj. W Birmie musi wystarczyć zapewnienie na butelce, że „woda nie zawiera żadnych metali ciężkich i chemikaliów”. Nie mamy wyjścia – wierzymy im na słowo.

O SAMOCHODACH

Samochody są wiekowe. Trafiają tam jak już nie chcą ich Khmerowie, a przed nimi Tajowie, Japończycy, itd.…
Silniki są już często tak wyeksploatowane, że Birmańczycy nawet ich nie naprawiają, ani nawet nie usuwają z samochodu. Po prostu doczepiają przed maską drugi silnik. A gdy karoserię rdza zżarła? Nic prostszego. Po prostu przybijają deski, czasem cały samochód wygląda jakby był drewniany. Ale co tam. Jak nie rdza, to będą korniki. Ale najważniejszym elementem samochodu nie jest sprawny silnik, dobra karoseria ani nawet sprawne światła, kierunkowskazy czy dobre opony. Najważniejszy jest klakson, który zastępuje wszystko. Klaksonem wyprzedzają, ostrzegają, dziękują i przeklinają. No i zero ubezpieczeń, przepisów ruchu, bezpieczeństwa. Nic.

O DRODZE

Drogi to ciekawe doświadczenie. Junta wojskowa, znowu wskutek rady astrologa, zmieniła ruch na prawostronny. Podobno astrolog stwierdził, że kraj powinien skręcić trochę „na prawo”. Niby nic szczególnego, gdyby nie to, że wszystkie samochody nadal mają kierownicę po prawej. Spróbujcie wyprzedzić inny samochód, gdy nie widać czy nadjeżdża coś z przeciwka! Mało przekonujące? To wyobraźcie sobie autobus pełen dzieci, który ma drzwi od strony ulicy, zamiast pobocza…

Ale Birmańczycy są mądrzy. Podwójnie. Po prostu mają dodatkową osobę, która siedzi po drugiej stronie samochodu i pełni rolę pilota. I przy okazji mają rozwiązany problem bezrobocia.

Ponadto, w większości kraju jest tylko jeden, ten sam pas ruchu w obie strony. Nawet na tym jednym pasie asfalt to wciąż rzadkość. Dziura na dziurze. 500 km pokonuje się w 16 godzin. Średnio wychodzi 30 km na godzinę. Dodatkowo, jeden pas drogi powoduje, że aby się wyminąć, któryś samochód musi zjechać na pobocze. Który ma pierwszeństwo? Oczywiście ten większy! A kto będzie miał pierwszeństwo, jeśli spotkają się samochody takiej samej wielkości? Ten, który ma silniejsze nerwy! Po jednym dniu takich wrażeń mamy dosyć i cieszymy się, że przed nami 2 dniowy trekking.

TREKKING

Dla odmiany, po ponad dwóch tygodniach intensywnego podróżowania, trekking! Upał straszliwy, 37 stopni w cieniu, nie wszyscy wytrzymują. Po całodniowym marszu, podczas którego podziwiamy krajobrazy oraz mijane wioski, mamy dosyć. Ale nagrodą za całodzienny marsz jest nocleg w monasterium. Całkowita odmiana, również w sensie temperatury, która w nocy spada do kilku stopni. To znak, że jesteśmy w górach.
Śpimy wewnątrz głównej świątyni, wszędzie wokół posągi Buddy, ołtarze. Przy tym wszystkim czujemy się tacy malutcy więc grzecznie zasypiamy na podłodze przykryci kocami.
Nad ranem pobudka, która na długo utkwi nam w pamięci. Niespodziewanie sala wypełnia się śpiewem mnichów. Całkowita ciemność, a tuż obok nas rozpoczynają swoją modlitwę mnisi. Spokojne, mantryczne dźwięki. Nie otwierając oczu, leżymy i kontemplujemy. Przysłuchując się dźwiękom zastanawiam się, czy to jeszcze modlitwa, czy już śpiew. Już wiem – oni modlą się śpiewem. Niezwykłe przeżycie. Ale wstajemy – pora też nacieszyć wzrok. Kilkunastu młodych mnichów siedzi naprzeciwko starszego, który przewodzi modlitwom. W rytm modlitwy, jakby w letargu, wszyscy kiwają się przed Buddą. Modlitwa i kontemplacja jest sensem ich życia. Tak rozpoczynają każdy dzień.

A nasz rozpoczyna się od porannej kąpieli wprost ze studni. Przed nami jezioro Inle.

INLE

To 3 wielkie jeziora połączone wąskimi przesmykami. Tradycyjnie już zbaczamy nieco z utartych szlaków, wynajmujemy obowiązkowego przewodnika, uzyskujemy kolejne zezwolenie i udajemy się nad południowe jezioro. Po drodze mijamy kilkanaście wiosek na wodzie. Woda nie jest nawet przeszkodą aby wybudować tam kolejne pagody i świątynie. Wiele z nich, w okresach intensywnych opadów jest całkowicie zalewanych.

Ale tak jak poprzednio, najbardziej interesującym elementem tego miejsca nie są świątynie, a ludzie. A konkretnie rybacy, którzy wiosłują nogami. Tak, nogami! Łowią w pojedynkę więc muszą mieć wolne ręce!

O RÓWNOUPRAWNIENIU

Równouprawnienie już dawno jest w Birmie. Na przykład w budownictwie – przy budowaniu dróg pracują w zasadzie wyłącznie kobiety! Najpierw na pobocze przyszłej drogi przywożone są głazy wielkości piłki nożnej. Następnie kobiety uderzają takim głazem o drugi, aż go rozbiją na kilka mniejszych. Potem stuk, puk i rozbijają na jeszcze mniejsze. I tak dalej, wszystko ręcznie, bez użycia jakichkolwiek narzędzi. I tak po miesiącu powstaje żwir, który jest doskonałym materiałem na nawierzchnię. Prawda, że proste? A co robią mężczyźni?

O MĘŻCZYZNACH

Mężczyzna ma trzy wyjścia – zająć się rolnictwem, pójść do wojska albo zostać mnichem. Mnisi mają najlepiej. Codziennie o wschodzie słońca, w kilkudziesięciu osobowych grupach, wyruszają w okolice klasztoru. Chodzą od domu do domu, a lokalna społeczność ofiarowuje im jałmużnę – ryż lub curry. Po powrocie wręczają miski ludziom świeckim, którzy przynoszą pozostałe składniki i przygotowują posiłek. Po jakimś czasie mnisi przychodzą na gotowe, jedzą zupę, ryż, rybę, mają nawet deser. Wszystko przygotowane, podane do stołu, a potem posprzątane i pozmywane.

Chyba zostanę mnichem!

Poza tym mnisi są całkowicie samowystarczalni. No i co łatwo zauważyć, mnisi buddyjscy są o wiele szczuplejsi od naszych braciszków Bernardynów…

Aha, w Birmie są też mniszki!

O KOBIETACH

Kobiety uwielbiają makijaż (mężczyźni wcale nie są gorsi). Od 2000 lat pokrywają swoje twarze żółtą substancją przypominającą krem. To thanaka. Jedni lekko przecierają nim twarze, a inni malują wymyślne wzory.
Makijaż ma również praktyczne zastosowanie. Chroni przed słońcem i przynosi uczucie chłodu. My stosujemy kremy z filtrem, Birmańczycy mają thanakę. Wyrabia się ją z pewnego gatunku drzewa, pocierając o mokry kamień. Jedna z osób, która zaprosiła nas do swojego domu, pokazała, jak się ją sporządza i aplikuje. I na końcu wspólne zdjęcie.

Na koniec zostaliśmy obdarowani tym wyjątkowym drzewem. Przygotujemy sobie thanakę? To nie takie proste.

Łatwiej wycisnąć krem z tubki…

NA ZAKOŃCZENIE

Birma musi w końcu otworzyć się na świat, a wojskowa dyktatura odejść. Podobnie było w naszym kraju. Wierzymy, że kontakt z nami, zmieni świadomość Birmańczyków, dając im szerszą perspektywę spojrzenia. Ale teraz musimy już wracać. Po blisko miesiącu opuszczamy kraj zapomniany przez Boga i resztę świata. Kraj usiany tysiącami pagód i świątyń, gęściej niż inne kraje Azji. Kraj wspaniałych i wiecznie uśmiechniętych ludzi, którzy z optymizmem i nadzieją patrzą w przyszłość.

Mamy nadzieję, że kiedy tu wrócimy to zastaniemy inny, lepszy kraj. Z całego serca życzymy tego Birmańczykom. Należy im się lepsze jutro.

Więcej zdjęć w galerii w katalogu Birma – kliknij tutaj