Od kilkunastu lat zajmuję się dokumentacją fotograficzną skutków katastrofy elektrowni atomowej w Czarnobylu i Fukushimie, postępów w likwidacji oraz dekontaminacji i rewitalizacji skażonych terenów. Przez ten czas wielokrotnie odwiedzałem elektrownię w Czarnobylu (reportaż z ostatniej wizyty można przeczytać TUTAJ), aż w końcu przyszedł czas na elektrownię w Fukushimie.
Starania o pozwolenie na odwiedzenie i sfotografowanie japońskiej elektrowni jądrowej rozpocząłem kilka lat temu. Niestety, gdy wszystko wydawało się załatwione, wybuchła pandemia, która uniemożliwiła mi wyjazd do Japonii. Dopiero niedawno, po trzyletniej przerwie, granice zostały otwarte, musiałem jednak od nowa rozpocząć procedurę. Zważywszy na mój krytyczny stosunek do energetyki jądrowej, poparty wydanym albumem o tragicznych skutkach obu katastrof (TUTAJ) i publikowanymi na całym świecie fotografiami i filmami, uzyskanie pozwoleń nie było łatwe ani oczywiste. Jednak po kilkumiesięcznych zabiegach oraz kilkudziesięciu mailach i rozmowach telefonicznych wreszcie udało mi się uzyskać zgodę. Co ciekawe, jak mi powiedziano, jeszcze żaden fotograf przede mną nie miał tak bogatego planu wizyty. Pomimo tego, mam nadzieję, że moja dwudniowa wizyta nie będzie ostatnia. Likwidacja elektrowni to proces zaplanowany na kilkadziesiąt lat, więc liczę, że nadarzy się jeszcze niejedna okazja do powrotu.
Safety first
Japończycy są mistrzami w przestrzeganiu zasad bezpieczeństwa i nie chodzi o niedawny COVID, maseczki czy inne podobne sytuacje. Jeżdżąc po Fukushimie, wielokrotnie się o tym przekonywałem, gdyż takiej ilości pracowników pilnujących wyjazdów z podziemnych garaży, budów i skrzyżowań czy mrugających tysiącem barw drogowych pachołków w kształcie żabek, myszek i innych zwierząt nie widziałem nigdzie na świecie. Czasem miałem wrażenie, jakby były święta.
W elektrowni jądrowej nie jest inaczej, ale biorąc pod uwagę specyfikę tego miejsca i zaszłych tu wydarzeń, nie ma się czemu dziwić. Dlatego tablica informująca, ile czasu upłynęło od ostatniego wypadku, ani rysunek Pokemona z napisem: „Gry takie jak Pokemon Go są zabronione na terenie obiektu”, nie robią już na mnie większego wrażenia.
Wszystkie miejsca w elektrowni oznaczone są trzema różnymi kolorami wskazującymi na poziom skażenia. Zielonym wyróżniono strefy, w których pracownicy mogą nosić zwykłe ubrania i maski przeciwpyłowe. Żółtym miejsca, w których obowiązuje odzież ochronna i maski pełne lub półtwarzowe. Najbardziej skażone są strefy oznaczone kolorem czerwonym, w których pracownicy muszą nosić odzież ochronną i maskę pełnotwarzową.
Z bezpieczeństwem wiąże się również zakaz fotografowania wielu miejsc. Do tego stopnia, że jeszcze przed przyjazdem otrzymałem szczegółowe instrukcje wraz z ilustracjami, w jaki sposób należy robić zdjęcia. Jak ważne jest przestrzeganie tych zasad, przekonuję się już na samym początku wizyty, gdy udajemy się do punktu widokowego, skąd rozchodzi się widok na wszystkie bloki elektrowni. Okazuje się tam, że nie mogę fotografować żadnego z uszkodzonych budynków w całości. Zawsze na przeszkodzie stoją jakieś drzwi, ogrodzenie lub kamera bezpieczeństwa, których fotografowanie jest zabronione. W dodatku cały czas nad odpowiednim kadrowaniem czuwa pracownik elektrowni, sprawdzający każde wykonane zdjęcie. Ma on też przy sobie teczkę z przykładowymi fotografiami, na których czerwonymi liniami obrysowano miejsca objęte zakazem. Nieprzywykły do takiej sytuacji podczas wizyt w Czarnobylu, muszę użyć sporo fotograficznej ekwilibrystyki, aby udało się zrobić zdjęcie zaakceptowane przez mojego selekcjonera. Z filmowaniem dzieje się podobnie, więc szybko uczę się, że najlepiej jest unikać długich ujęć. Jeśli bowiem znajdzie się na nich coś nieodpowiedniego, ryzykuję utratę całego klipu. Po pewnym czasie mój opiekun macha ręką i odpuszcza sprawdzanie zdjęć. Początkowo sądzę, że powodem są ostrzegawcze dźwięki i szybko rosnące wskazania mojego dozymetru. 200 µSv/h to przecież około 1000 razy więcej niż norma. Jednak po chwili okazuje się, że nie chodzi o wysokie promieniowanie, ale fakt, że przed opuszczeniem elektrowni wszystkie moje zdjęcia i klipy wideo zostaną jeszcze raz sprawdzone przez pracownika bezpieczeństwa, a te niespełniające wymogów – usunięte.
Podobieństwa czy różnice
Dopiero stojąc naprzeciwko uszkodzonych bloków, mogę uzmysłowić sobie skalę tragedii i uszkodzeń. Pierwszy blok nie ma dachu, uległ on bowiem zniszczeniu wskutek eksplozji wodoru. Wystaje z niego tylko poszarpany szkielet stalowej konstrukcji. Zewnętrzne uszkodzenia drugiego bloku są mniejsze, ale wewnątrz doszło do podobnego w skutkach stopienia rdzenia reaktora. Gdy patrzę na odsłonięty dach pierwszego budynku reaktora, automatycznie nasuwają mi się porównania z Czarnobylem.
Bloki 3 i 4 obudowano już nowymi konstrukcjami, które mają wzmocnić ich szkielet i umożliwić usunięcie znajdującego się wewnątrz wypalonego paliwa. Pewnie by uniknąć skojarzeń z Czarnobylem, nie nazywa się ich sarkofagami, ale spełniają identyczną funkcję – wzmacniają uszkodzone budynki, blokują przedostawanie się radioaktywnych substancji na zewnątrz oraz służą lub będą służyć do wydobycia znajdującego się wewnątrz paliwa. W Czarnobylu uszkodzeniu uległ 1 reaktor, a w Fukushimie aż 3.
Z kolei w Czarnobylu po 37 latach tereny wokół elektrowni atomowej są nadal zamknięte, uszkodzony reaktor przykryto już drugim sarkofagiem i wciąż debatuje się nad wyciągnięciem znajdującego się wewnątrz paliwa. Natomiast w Japonii po 12 latach większość terenów wokół elektrowni już oczyszczono i przywrócono do użytkowania ich mieszkańcom, a w 2024 roku ma rozpocząć się proces usuwania paliwa z uszkodzonych reaktorów. Te bardzo skomplikowane i niebezpieczne zadanie podzielone jest na dwa odrębne etapy. Pierwszy polega na usunięciu stopionego paliwa z uszkodzonych reaktorów, a drugi na usunięciu wypalonego paliwa przechowywanego w basenach wypalonego paliwa. W dwóch pierwszych blokach wciąż pozostaje paliwo, nadal sprząta się gruzy oraz likwiduje inne przeszkody uniemożliwiające dotarcie do wewnątrz. W dużo lepszym stanie są dwa kolejne bloki, w których wypalone paliwo już wyciągnięto z basenów, a tylko w jednym doszło do stopienia rdzenia reaktora.
Po chwili podjeżdżamy pod same budynki reaktorów. Stojąc przy pionowych ścianach konstrukcji, uzmysławiam sobie ich ogrom. Z oczywistych względów nie mogę wejść do wnętrza żadnego z nich. To czerwona strefa, zniszczenia są tam największe, a promieniowanie śmiertelnie wysokie.
Wewnątrz obudowy bezpieczeństwa reaktora
Odwiedzam również mniej uszkodzone bloki 5 i 6. W czasie trzęsienia ziemi i tsunami były wyłączone, choć w reaktorach i basenie wypalonego paliwa cały czas znajdowało się paliwo jądrowe. Wskutek braku zasilania i ustania procesów chłodzenia nie działały poprawnie i musiały być stale monitorowane. Po naprawie uszkodzeń i przywróceniu chłodzenia paliwo pozostałe w reaktorach przeniesiono do znajdującego się kilka pięter wyżej basenu wypalonego paliwa. Wizyta w tych blokach – oprócz możliwości robienia zdjęć – jest dla mnie doskonałą okazją do lepszego zrozumienia przebiegu katastrofy i prac zmierzających do usunięcia jej skutków, w szczególności stopionego paliwa z wnętrza reaktorów.
W bloku 5 wchodzę do obudowy bezpieczeństwa, w której znajduje się reaktor. To jest już żółta, bardziej radioaktywna strefa, więc po raz kolejny muszę się przebrać. Kształt obudowy bezpieczeństwa przypomina wielką, ponad 30-metrową, stalową gruszkę, wewnątrz której znajduje się otoczony setkami rur, zaworów i pomp reaktor. Przeciskam się pomiędzy nimi i dochodzę do niewielkiego otworu w ścianie. Prowadzi on do malutkiego pomieszczenia, w którym znajduje się hydrauliczny napęd prętów kontrolnych regulujący pracę reaktora. Ciasne pomieszczenie nie ma nawet metra wysokości, zdecydowanie nie jest przeznaczone dla osób cierpiących na klaustrofobię. Dokładnie kilka metrów nade mną znajduje się reaktor. Identyczny jak te, w których doszło do stopienia rdzeni wskutek odcięcia prądu i braku chłodzenia. Pod wpływem ekstremalnej temperatury ich uranowe pręty paliwowe stopiły się jak wosk ze świec i kapały na dno obudowy reaktora. Następnie gorąca masa przepaliła jej stalowe ściany i przedostała się na dno obudowy bezpieczeństwa, dokładnie do takiego samego miejsca, w którym teraz stoję. Z uwagi na te podobieństwa blok 5 jest obecnie wykorzystywany do testowania różnych metod usuwania paliwa ze zniszczonych reaktorów. Pierwsze próby, podczas których wprowadzono do obudowy bezpieczeństwa zdalnie sterowane podwodne roboty, zakończyły się niepowodzeniem. Najczęściej utykały podczas manewrów pod wodą wśród sterty gruzu, kabli i zardzewiałych konstrukcji, a ekstremalnie wysokie promieniowanie (650 Sv/h) w ciągu kilku minut niszczyło elektroniczne obwody pojazdów. Człowiek w takich warunkach zginąłby w kilka sekund.
Niedawno jednemu z robotów udało się dotrzeć do serca zniszczonej elektrowni i zbadać miejsca, w których znajduje się stopione paliwo, oraz ocenić możliwość jego wydobycia. Sprawdzono także dzięki temu stan konstrukcji podstawy reaktora, gdyż istnieje obawa, że konstrukcja, osłabiona wysoką temperaturą stopionego paliwa, nie wytrzyma kolejnego trzęsienia ziemi. Usunięcie stopionego paliwa z reaktora nie tylko zapoczątkowuje proces likwidacji elektrowni, ale także pozwoli zrozumieć, co właściwie wydarzyło się wewnątrz reaktora, i zapobiec podobnym wydarzeniom w przyszłości.
Basen wypalonego paliwa
Stopione paliwo, które wydostało się z reaktora, nie było jedynym ani chyba najgroźniejszym problemem, z jakim musiano sobie poradzić w pierwszych miesiącach po katastrofie. W tamtym czasie istniało także inne realne niebezpieczeństwo, a mianowicie że dojdzie do pożaru paliwa przechowywanego w basenach wypalonego paliwa. Według raportu Japońskiej Komisji Energii Atomowej – nieujawnionemu szerszej społeczności w obawie przed wybuchem paniki – w przypadku gdyby awaria całkowicie wymknęła się spod kontroli, a także zmieniłby się kierunek wiatru, doszłoby do tak wielkiego skażenia, że konieczna byłaby ewakuacja 50 mln ludzi mieszkających w promieniu 250 km od elektrowni, a więc również z Tokio. Tak więc fakt, że udało się uniknąć czarnego scenariusza, nie jest tylko dziełem nadludzkiego wysiłku setek pracowników elektrowni, strażaków i innych służb, ale również przypadku, czy jak kto woli, szczęścia.
Pomimo zażegnania niebezpieczeństwa paliwo nadal pozostaje w basenach wypalonego paliwa w najbardziej uszkodzonych blokach 1 i 2, a także w blokach 5 i 6. Do ostatniego z nich pozwolono mi wejść. Przechowuje się w nim ponad 1600 zestawów paliwowych.
Woda oczyszczona czy radioaktywna
Osoby śledzące postępy w likwidacji elektrowni albo obawiające się niekorzystnego wpływu katastrofy na środowisko i człowieka wiedzą, że kilka miesięcy temu rozpoczął się proces wypuszczania do oceanu oczyszczonej wody, której używano do chłodzenia uszkodzonych reaktorów. Od lat przechowuje się ją w tysiącach ogromnych zbiorników i powoli kończy się dla nich miejsce na terenie elektrowni. Zanim jednak woda trafi do oceanu, jest przefiltrowywana za pomocą szeregu wyrafinowanych urządzeń, które usuwają z niej wszystkie radioaktywne pierwiastki z wyjątkiem trytu – jego usunięcie z powodów technologicznych nie jest możliwe.
Z tego powodu kolejnym odwiedzanym przeze mnie miejscem jest laboratorium chemiczne, w którym analizuje się skład wody morskiej, wód gruntowych i oczyszczonej wody. Jego zadania polegają głównie na monitorowaniu i potwierdzeniu bezpieczeństwa wody przed zrzutem i po zrzucie oraz rozpowszechnieniu wyników wśród społeczeństwa.
Laboratorium jest bardzo nowoczesne, a wszystkie prace skomputeryzowane i zautomatyzowane. Po wejściu od razu zauważam kilkanaście spektrometrów gamma i innych urządzeń do identyfikacji i pomiarów promieniowania. W głębi pomieszczenia znajdują się również urządzenia mierzące tryt i inne materiały radioaktywne, które emitują promieniowanie beta. Od pracownika laboratorium dowiaduję się, że codziennie analizuje się tutaj około 100 próbek wody morskiej na obecność 69 nuklidów. Jedna z analityczek demonstruje mi proces analizy uzdatnionej wody. Kobieta ubrana jest w specjalne inteligentne okulary, dzięki którym może zobaczyć każdy etap swojej pracy i postępować zgodnie z procedurami wyświetlanymi na malutkim ekranie. Trzymając pojemnik z uzdatnioną wodą, odczytuje na głos z etykiety znajdującej się na pojemniku datę i godzinę pobrania, a przymocowana do inteligentnych okularów kamera sczytuje z niej kod QR. Kiedy głos analityka i wprowadzane dane są zgodne, informacja zostaje zarejestrowana w systemie i rozpoczyna się właściwa analiza. Laborantka kolejno dodaje odczynniki, energicznie miesza, podgrzewa buteleczkę z płynem, a następnie wkłada ją do specjalnego urządzenia. Przez swoje mechaniczne ruchy i bezosobowo wydawane komendy głosowe bardziej przypomina mi robota niż człowieka, ale dzięki temu ryzyko powstania błędów ograniczone zostało do minimum.
Centrum treningowe
Kolejnego dnia odwiedzam centrum treningowe, w którym szkolono operatorów elektrowni. Opuszczony od ponad 10 lat kompleks zdążył już całkowicie zarosnąć. Zasłonięty wysokimi na ponad metr, wyschniętymi trawami jest ledwie widoczny z drogi. Przechodząc pomiędzy nimi, zauważam wejście do jednego z budynków. Strzeże je groźny doberman, który patrzy prosto na mnie. Na szczęście to tylko gipsowy posąg, jednak za szklanymi drzwiami wygląda jak prawdziwy. Z kolei stojąca w holu wejściowym kolejnego budynku makieta reaktora zdradza, że znajduję się we właściwym miejscu.
W głównej recepcji panuje okropny bałagan. Na podłogach leżą poprzewracane krzesła i setki porozrzucanych dokumentów – dowody trzęsienia ziemi i pośpiesznej ewakuacji pracowników kompleksu. W kilku kolejnych pomieszczeniach zamontowane na ścianach monitory i tablice ze schematami różnych urządzeń oraz rzędy krzeseł wskazują, że przeprowadzano w nich szkolenia. Następna sala nie ma okien, więc panuje w niej całkowita ciemność. Jest tak duża, że moja latarka nie oświetla całości. Najpierw w jej blasku wyłaniają się porozrzucane na podłodze słuchawki telefonów i panele, które spadły z sufitów, a po chwili jasnozielone pulpity z dziesiątkami przycisków, przełączników i lampek. Od razu wiem, że znajduję się w pokoju kontrolnym. Wszystkie urządzenia wyglądają identyczne jak w uszkodzonych blokach.
Podchodzę do znajdującego się na środku sali głównego panelu, na którym znajdują się rzędy ułożonych w kształt reaktora przycisków służących do sterowania prętami kontrolnymi. Tuż nad nimi zamontowano przyciski i przełączniki służące do awaryjnego wyłączania reaktora. Ostrożnie naciskam jeden z nich, jakby w obawie, czy przypadkiem czegoś nie uruchomię. Nic się nie dzieje, ale dzięki panującej ciszy, ciemności i porzuconym przedmiotom wokół mam wrażenie, jakbym naprawdę stał w sterowni któregoś z uszkodzonych bloków elektrowni zaraz po wypadku. Niesamowite, ekscytujące, ale zarazem przygnębiające uczucie.
Śledzę od pierwszego reportażu i podziwiam pracę oraz wytrwałość.
Z uszanowaniem
Krzysztof Lebioda
Doceniam wytrwałość. Dziękuję za kolejną solidną porcję niewyobrażalnego.
Dziękuję za relacje, śledzę je z napiętą uwagą. Odwiedziłem tuż przed covidem rejon zamknięty wkoło elektrowni i spoglądałem na te budynki z odległości, ja którą mnie dopuszczono, dzięki temu mogę wyobrazić sobie ich wnętrze.
Życzę dalszych sukcesów i czekam niecierpliwie na dalsze relacje.
Pozdrawiam serdecznie
Fascynujące!
Polecam podcast Fukushima od BBC: https://www.bbc.co.uk/programmes/w13xtttx/episodes/downloads
Super, wstrząsający materiał, jakże inny jednak niż w Czernobylu klimat i poziom zaangażowania w monitorowaniu oraz walce ze skutkami awarii. Sporo też podobieństw, brak wyobraźni w obsłudze i projektowaniu elektrowni.
Gratuluję pasji, wspaniałych filmów (z Czernobyla zwłaszcza, to było mocne – oglądaliśmy w czasie świąt i mimo, że nie wszyscy się tym tematem pasjonowali to w czasie oglądania filmu nie padło ani jedno słowo) i życzę dalszych wypraw w ciekawe, nie dla wszystkich dostępne a nawet niebezpieczne rejony świata.
Pozdrawiam, Rafał Walas
Od czasu gdy trafiłem na Twoją stronę i zakupiłem (zaraz po wydaniu) Alone in the Zone zawsze się cieszę widząc na mailu wiadomość o nowym fotoreportażu. Bo to zawsze jest naprawdę dobra rzecz! Wielkie dzięki za całą pracę i dzielenie się tym wszystkim z nami!