PUSTYNNE WRAKI

Jeszcze do lat 60. XX w. Jezioro Aralskie było czwartym co do wielkości jeziorem na Ziemi i jednym z najważniejszych miejsc połowu ryb w dawnym Związku Radzieckim. Nazywano je morzem ze względu na zasolenie oraz olbrzymią powierzchnię – 68,5 tys. km kw., czyli tyle, ile wynosi powierzchnia Litwy albo Łotwy. Jego wody zasilały rzeki: Amu-daria od strony Uzbekistanu i Syr-daria od strony Kazachstanu. Władze radzieckie jednak zdecydowały, że woda z obydwu rzek zostanie wykorzystana do nawadniania suchych, półpustynnych obszarów Kazachskiej i Uzbeckiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, aby na wielką skalę uprawiać tam bawełnę. I faktycznie, odtąd suche, nieurodzajne gleby zaczęły przynosić ogromne plony i zyski, co uczyniło z regionu światową, bawełnianą potęgę. Uzbekistan do dzisiaj zresztą pozostaje największym eksporterem bawełny na świecie. Jednak za ogromną cenę. Przekierowanie rzek do nawadniania bawełny i źle wykonane kanały irygacyjne spowodowały wysychanie jeziora. Z czasem całkiem znikła bogata fauna i flora wodna, a z nią rybołówstwo i przetwórstwo rybne oraz miejscowości utrzymujące się dzięki tej pracy.  Obecnie po świetności Jeziora Aralskiego pozostało jedynie wspomnienie. Podobnie jak po leżącej na jego środku Wyspie Odrodzenia i zamkniętym mieście Aralsk-7, w którym w latach 50. wybudowano tajne radzieckie laboratorium wojskowe zajmujące się eksperymentami z bronią biologiczną. W laboratorium hodowano, testowano i przechowywano odmiany wąglika i innych bakterii mogących służyć do wywołania epidemii na terytorium przeciwnika.

 

Morze Aralskie 1973-2009

Dostęp do Wyspy Odrodzenia i wraków, które nie miały dokąd uciec przed zmniejszającym się poziomem wody, utrudnia wyjątkowe położenie i status tego miejsca. Północna część wyspy leży w Kazachstanie, natomiast południowa w Uzbekistanie. Obie są zamknięte i niedostępne z uwagi na przebiegającą w poprzek niej granicę oraz militarną przeszłość i potencjalne zagrożenie zakopanymi w tym miejscu śmiercionośnymi bakteriami. Co prawda w 2002 r. wyspę odwiedzili amerykańscy eksperci, którzy zneutralizowali ponad 100 ton wąglika, jednak wielu naukowców powątpiewa w skuteczność tej operacji. Wąglik potrafi przetrwać w bardziej niesprzyjających warunkach i zaatakować znienacka. Przy tym wszystkim zakaz wwożenia dronów i latania nimi wydaje się nam dziecinnym problemem.

Przy tym wszystkim zakaz wwożenia dronów i latania nimi wydaje się nam dziecinnym problemem

W miejscu wyschniętego jeziora powstała wielka piaskowa pustynia Aral-kum, więc dotrzeć w pobliże wyspy można wyłącznie drogą lądową. Od północy przez położoną w Kazachstanie wioskę Kulandy, a stamtąd samochodem, motocyklami, a na końcu pieszo trzeba pokonać przez pustynię – a w zasadzie wyschnięte dno jeziora – łącznie ponad 100 km. A po drodze jeszcze przeprawić się przez całkiem sporą rzekę przy użyciu ręcznie zrobionej tratwy. Można też spróbować od południowej strony przez położoną w Uzbekistanie miejscowość Mujnak, niegdyś jeden z największych portów położonych u brzegu Morza Aralskiego, a dziś oddalony od niego o ponad 100 km. Po drodze nie natrafimy na rzekę, ale trzeba pokonać pieszo znacznie większą odległość niż od północnej strony. Przy panującym pustynnym klimacie i temperaturze znacznie utrudnia to przedsięwzięcie. Chociaż próbowaliśmy dostać się na dawną wyspę z obu stron, ostatecznie udało się tylko z jednej. 

Dwie drogi prowadzące na dawną Wyspę Odrodzenia

Podobnie jak w przypadku kilkudniowej wyprawy na Bajkonur, kluczową sprawą jest ciężar ekwipunku, który przez kilkadziesiąt kilometrów musimy dźwigać na plecach. Sprzęt biwakowy nie waży wiele, a kosztem wygody można jeszcze z czegoś zrezygnować. Dużo trudniej jest zmniejszyć wagę sprzętu fotograficznego i filmowego, zwłaszcza gdy dba się o najwyższą jakość zdjęć. Jednak najtrudniej zaoszczędzić na niezbędnej do przeżycia wodzie, która waży najwięcej. Ryzyko też można zważyć. Na przykład, czy zabierać ze sobą dodatkowe zapasy wody lub telefon satelitarny. Gdyby coś się stało, telefon satelitarny umożliwi wezwanie pomocy, a zapasy wody pomogą przetrwać do czasu jej przybycia. Do najbliższego miasta jest ponad 200 km, więc o własnych siłach na pewno byśmy tam nie dotarli.

Droga do celu nie jest trudna, ale długa. Po pokonaniu większej części samochodem ostatnie kilkadziesiąt kilometrów przemieszczamy się pieszo.

Droga do celu nie jest trudna, ale długa. Po pokonaniu większej części samochodem ostatnie kilkadziesiąt kilometrów przemieszczamy się pieszo. Panuje upał, 30 stopni. Teren jest pustynny, piaszczysty, porośnięty gdzieniegdzie niewielkimi krzewami. Czasem przechodzimy przez wielkie, kilkukilometrowej średnicy rozlewiska, na których woda wskutek większych opadów okresowo powraca, a wysychając w słońcu, tworzy na powierzchni spękaną warstwę soli. Nieostrożny krok kończy się pęknięciem twardej skorupy i wdepnięciem w gęstą, czarną maź przypominającą błoto. Gdyby nie leżące na ziemi małe muszelki, na większości terenu trudno byłoby się domyślić, że idziemy dnem nieistniejącego jeziora. Dopiero stojące pośrodku kompletnego pustkowia wraki statków zdradzają, gdzie się znajdujemy, i uzmysławiają, z jak ogromną katastrofą mamy do czynienia.

Gdyby nie leżące na ziemi małe muszelki, na większości terenu trudno byłoby się domyślić, że idziemy dnem nieistniejącego jeziora

Czasem przechodzimy przez wielkie, kilkukilometrowej średnicy rozlewiska, na których woda wskutek większych opadów okresowo powraca, a wysychając w słońcu, tworzy na powierzchni spękaną warstwę soli

Dopiero stojące pośrodku kompletnego pustkowia wraki statków zdradzają, gdzie się znajdujemy, i uzmysławiają, z jak ogromną katastrofą mamy do czynienia

W nocy zaskakuje nas burza solna. Roznosi po całej okolicy drobinki osiadłej na dnie jeziora soli oraz pestycydów używanych przy uprawie bawełny, które spłynęły kiedyś do zbiornika. W dodatku temperatura spada do 8 stopni. Nie śpimy całą noc, a rano nie wiem, czy oczy szczypią mnie od nieprzespanej nocy, czy soli oraz innych chemikaliów, które się do nich dostały. Zapachu i smaku soli nie czuję, ale mam ją wszędzie, we włosach, na twarzy i ubraniu. Jednorazowa dawka chemii pewnie mi nie zaszkodzi, gorzej z mieszkańcami okolicznych miejscowości, którzy codziennie muszą wdychać trujący pył, czego skutkiem jest wzrost zachorowań na raka, anemię i choroby układu oddechowego.

Nocleg w pobliżu wraków

Następnego dnia docieramy do największego skupiska rdzewiejących wraków, które kiedyś stanowiły dumną flotę rybacką Związku Radzieckiego. Jest ich około dwudziestu, skupionych wokół dawnego portu na wyspie. Z każdym kolejnym rokiem, kiedy poziom wody się obniżał, statki musiały cumować coraz dalej od brzegu. Aż wreszcie, kiedy zbyt niski poziom wody odciął im drogę ucieczki, utknęły tutaj na zawsze. Dzisiaj stoją porzucone i zardzewiałe w niekończącym się morzu piasku, w milczeniu opowiadając własną, przerażającą historię o minionym czasie. Reszta wraków rozrzucona jest po całej okolicy. Z oddali wyglądają niczym monumenty, które dumnie spoglądają na bezkresny horyzont, jakby w samotności wyczekiwały na przyjście upragnionej wody. Są tak duże, że widzimy je już z odległości kilku kilometrów. W 1991 r. niektóre z nich posłużyły do ewakuacji likwidowanego miasta Aralsk-7 i znajdującego się tam tajnego laboratorium wojskowego.

 

Z oddali wraki wyglądają niczym monumenty, które dumnie spoglądają na bezkresny horyzont, jakby w samotności wyczekiwały na przyjście upragnionej wody

Niektóre statki posłużyły do ewakuacji likwidowanego miasta Aralsk-7 i znajdującego się tam tajnego laboratorium wojskowego

Jak to zwykle bywa, najcięższa jest droga powrotna. Sprawia ona najwięcej kłopotów zwłaszcza Philowi, który źle oszacował ilość potrzebnej wody i sprzętu. Albo swoje możliwości. Ekstremalnie wycieńczony coraz częściej prosi o łyk naszej wody, a na jednym z postojów wyrzuca z plecaka najcięższy sprzęt. Gdy w piasku ląduje głowica wideo i baterie, a zapytany o powody Phil odpowiada, że „jest na krawędzi”, sytuacja staje się naprawdę poważna. Wspólnie z Szymonem postanawiamy pomóc koledze, niosąc jego sprzęt. Ale to nie koniec naszych problemów. Gdy wracamy na miejsce umówionego spotkania, nie czeka na nas samochód ani kierowca. Dobrze, że jest chociaż woda. Schowaliśmy ją przed wyprawą w pobliskich krzakach, licząc się z taką sytuacją. W takich momentach najlepsza jest odrobina śmiechu. Czarny humor na rozładowanie napięcia. Śmieję się więc, że dobrze, że Phil nie wyrzucił telefonu satelitarnego, bo może okazać się cenniejszy od pozostawionej w pobliżu wody. Na szczęście nie musimy go użyć. Jakąś godzinę później i 5 km dalej kierowca się odnajduje. Okazuje się, że bał się przyjechać w umówione miejsce, bo straż graniczna patrolowała okoliczny teren.

Na krawędzi

O tych wszystkich trudnościach, przeciwnościach i ryzyku szybko się jednak zapomina. Przegrywają one z niezwykle interesującą, tragiczną historią Morza Aralskiego, niezapomnianymi widokami i wrażeniami oraz radością z zakończonej sukcesem wyprawy. A najważniejsze, czyli zdjęcia, bo to one mobilizowały nas do wyprawy, możecie zobaczyć poniżej.














Skomentowano 6 razy

  1. Świetne zdjęcia i artykuł. Zastanawia mnie tylko dlaczego nie można było podjechać autem terenowym pod same statki. Przecież jeździ się po pustyniach itp. Z czego to wynikło?

  2. Dziękuję i gratuluję!
    Oglądałem kilkakrotnie, fascynujące są te miejsca, których nie odwiedzę, a tak bardzo bym chciał.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *