Kosmiczne marzenia
Kto z nas nie marzył w młodości, żeby zostać strażakiem, policjantem albo lekarzem? Ja chyba marzyłem o byciu kosmonautą, skoro już w wieku ośmiu lat, wspólnie z Gagarinem, podbijałem wszechświat w Muzeum Kosmonautyki w Moskwie. Kilka lat później, już jako stały czytelnik magazynu popularnonaukowego „Delta”, z zapartym tchem śledziłem przemierzającą nieboskłon kometę Halleya przez własnoręcznie zbudowany teleskop. Niestety, nikt nie stanie się kosmonautą tylko dlatego, że marzy o międzygwiezdnych podróżach lub interesuje się astronomią. Ja również. Wszystkie młodzieńcze wspomnienia odżyły jednak, gdy zauważyłem w Internecie niezwykłe, nigdy wcześniej niepublikowane zdjęcia opuszczonych wahadłowców Buran.
Niemożliwe, żeby były prawdziwe
Pierwsze, co przyszło mi wtedy na myśl, to czy jest możliwe, aby unikatowe oraz cenne historycznie i finansowo orbitery, powód ogromnej dumy wszystkich uczestników programu radzieckich wahadłowców Buran – od naukowców i konstruktorów po przyszłych kosmonautów – stały opuszczone w hangarze gdzieś na środku kazachskiego stepu? Dlaczego zamiast pozwolić im błyszczeć w muzeum, by dawały świadectwo radzieckiej myśli kosmicznej, skazano je na powolną śmierć oraz łaskę oraz niełaskę złodziei i wandali?
Aby odpowiedzieć na te pytania, trzeba wrócić do początku powstania tych fascynujących maszyn.
Zapomniana historia Buranów
Wahadłowiec Buran zaczęto konstruować bez jasno zdefiniowanego celu. W zasadzie tworzono go jedynie w odpowiedzi na amerykański prom kosmiczny (Space Shuttle), którego militarny potencjał stanowił źródło obaw Związku Radzieckiego. Podejrzewano, że może zejść z orbity i zrzucić ładunki atomowe na najważniejsze miasta ZSRR w ciągu niecałych 4 minut, a zatem dużo szybciej, niż było to możliwe za pomocą pocisków balistycznych wystrzelonych z łodzi podwodnej (10 min). Druga obawa wiązała się z potencjalnym umieszczeniem przez amerykański wahadłowiec na orbicie broni laserowej, która zniszczyłaby pociski wroga z odległości kilku tysięcy kilometrów.
Radzieccy przywódcy, z Breżniewem na czele, by zapobiec militarnym zastosowaniom amerykańskiego wahadłowca, który traktowano włącznie jako jeszcze jeden produkt wyścigu zbrojeń ZSRR i USA, zdecydowali się zbudować pojazd o podobnych parametrach. Nie wiedząc, o jakie dokładnie zagrożenie chodzi, nie mieli innego wyjścia, niż trzymać się ściśle amerykańskiego projektu. W ten sposób zyskiwali pewność, że zareagują adekwatnie do każdej misji przeprowadzanej przez Space Shuttle.

Space Shuttle vs. Buran
Skopiowanie wielu rozwiązań ze Space Shuttle pozwoliło Rosjanom wykorzystać doświadczenie Amerykanów i oszczędzić czas oraz fundusze na badania i rozwój. Musieli jednak sami rozwinąć i przetestować technologię, materiały oraz całą infrastrukturę, i aby to zrobić, często podążali własną, unikalną ścieżką. Amerykańska wersja wahadłowca składała się z orbitera wyposażonego w trzy potężne silniki oraz przymocowanego do niego zewnętrznego zbiornika paliwa. W radzieckiej wersji główną jednostkę napędową przeniesiono na rakietę nośną Energia, dzięki czemu mogła być również wykorzystywana do innych misji. Buran również – co stanowiło istotną różnicę – mógł odbywać całkowicie automatyczne, bezzałogowe loty kosmiczne oraz zapewniał większe bezpieczeństwo poprzez katapultowanie foteli załogi. W efekcie w wielu aspektach rosyjskie rozwiązania okazywały się lepsze lub bardziej uniwersalne.
W ramach programu Buran zbudowano lub rozpoczęto budowę kilkunastu wahadłowców i modeli testowych. Jeden z nich, po 12 latach od oficjalnego rozpoczęcia programu, wykonał swój pierwszy lot w kosmos (15 listopada 1988 r.). Planowano również kolejne, coraz bardziej złożone, załogowe loty na orbitę. Jednak nadchodzący koniec zimnej wojny oraz upadek ZSRR spowodowały, że w 1993 r. decyzją prezydenta Borysa Jelcyna program oficjalnie zakończono. Wkrótce zaczęto również sprzedawać lub złomować niepotrzebne urządzenia albo wykorzystywać je w innych kosmicznych projektach. Kilka modeli testowych Buranów trafiło do muzeów, a te zdolne wzbić się na orbitę pozostawiono na Bajkonurze. Niestety, los nie był łaskawy dla pierwszego i jedynego orbitera, któremu udało się polecieć w kosmos. W 2002 roku, z powodu słabej konserwacji zawalił się dach budynku MIK (pol. Kompleks Testowo-Montażowy), w wyniku czego wahadłowiec uległ zniszczeniu, a śmierć poniosło ośmiu pracowników. Pozostałe dwa orbitery nie miały więcej szczęścia. Od blisko trzech dekad są systematycznie okradane z najcenniejszych elementów, które trafiają do kolekcjonerów z całego świata. To zdjęcia właśnie tych orbiterów wzbudziły moje zainteresowanie.

Wyposażenie różnych modeli Buranów sprzedawane jest na eBayu kolekcjonerom kosmicznych pamiątek z całego świata
Moje rozmowy z pracownikami rosyjskiej agencji kosmicznej oraz samego kosmodromu o powodach takiego stanu rzeczy oraz niemożności legalnego odwiedzenia wahadłowców nie przyniosły jasnej i przekonującej odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Dlatego postanowiłem dostać się do Bajkonuru na własną rękę i sprawdzić aktualny stan orbiterów. Zrobić im zdjęcia i ponownie przypomnieć światu o ich istnieniu. Może ktoś się zainteresuje i pomoże je ocalić?
Kosmodrom legenda
Znajdujący się w Kazachstanie kosmodrom Bajkonur jest najstarszym (1955) i największym portem kosmicznym na świecie (6 tys. km2). Po rozpadzie ZSRR został za 115 mln dolarów rocznie wydzierżawiony Rosji i znajduje się obecnie pod jej jurysdykcją. To stąd wystrzelono pierwszy międzykontynentalny pocisk balistyczny (R-7, 1957), pierwszego sztucznego satelitę (Sputnik 1, 1957), pierwszą sondę kosmiczną (Łuna 1, 1959). To stąd odbył się pierwszy załogowy lot w kosmos (Jurij Gagarin, 1961), pierwszy lot kobiety w kosmos (Walentina Tiereszkowa, 1963) oraz lot polskiego kosmonauty (Mirosław Hermaszewski, 1978). Wreszcie to z kosmodromu Bajkonur wyniesiono moduł bazowy stacji komicznej Mir (1986) i pierwszy moduł Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (1998). I jakżeby inaczej, tutaj odbył się pierwszy i jedyny start rakiety Energia, która wyniosła w przestrzeń kosmiczną wahadłowiec Buran (1988).
Kosmodrom Bajkonur nadal pozostaje czynną i najważniejszą bazą rosyjskich operacji kosmicznych z licznymi misjami komercyjnymi, wojskowymi oraz naukowymi. Z chwilą odejścia na emeryturę amerykańskiego programu promów kosmicznych stał się również jedynym miejscem, z którego startują załogowe misje na Międzynarodową Stację Kosmiczną, używające do tego celu rosyjskich statków kosmicznych.
Ryzykowna misja
Dotarcie do Buranów znajdujących się w samym centrum czynnego i pilnie strzeżonego kosmodromu, otoczonego tysiącami kilometrów kwadratowych kazachskiego stepu jest bardzo ryzykowne i niebezpieczne. Tuż obok, zaledwie kilometr od hangarów, odbywają się starty załogowych rakiet lecących na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Burany, stanowiące część unikalnego dziedzictwa radzieckiej kosmonautyki, oraz wiążąca się z nimi historia warte są jednak podjęcia tego ryzyka.
Jedynym sposobem, aby dostać się do opuszczonego hangaru, jest piesze pokonanie blisko 40 kilometrów przez suchy i piaszczysty step, bo tyle w prostej linii dzieli go do najbliższej publicznej drogi. A potem trzeba jeszcze wrócić. Wszystko to wymaga skrupulatnego przygotowania, sprzętu i odpowiedniej logistyki, przemyślenia wszelkich możliwych scenariuszy oraz zaangażowania do pomocy kilku lokalnych osób, dzięki którym wyprawa stanie się znacznie bezpieczniejsza.
Droga do wahadłowca zajmuje dwie noce, z dzienną przerwą na sen i odpoczynek w jednej z wielu opuszczonych budowli na terenie kosmodromu. Poruszam się wyłącznie nocą, z dala od dróg, punktów kontrolnych i czynnych obiektów. Tylko w ten sposób mogę pozostać niezauważony przez policyjne patrole, strażników i pracowników Bajkonuru. Najgorsze są jednak psy, które pomimo całkowitej ciemności potrafią z daleka wyczuć obecność człowieka i zaalarmować strażników.

Jeden z 18 silosów znajdujących się na terytorium Bajkonuru, w którym znajdowały się wyrzutnie międzykontynentalnych pocisków dalekiego zasięgu typu FOBS. W 1983 roku, w związku z postanowieniami traktatu SALT II, który zakazywał użycia tego rodzaju broni, pociski orbitalne zostały wycofane ze służby, a silosy zniszczone.

Budynek MZK (pol. Kompleks Montażowo-Tankujący), w którym stoją opuszczone wahadłowce

Hangar SDI (pol. Stanowisko Dynamiczno-Testowe), w którym stoi rakieta Energia-M
Gdy po prawie dwóch dniach docieram na miejsce i wchodzę do opuszczonego hangaru, ogromny wysiłek i ryzyko zostają wynagrodzone wyłaniającym się w blasku latarki niesamowitym widokiem wahadłowców. Widziałem już naprawdę wiele, ale czegoś tak wyjątkowego nigdy. Przez chwilę stoję jak zahipnotyzowany, wpatrując się w ogromny orbiter. Dopiero z bliska mogę ocenić jego rzeczywisty rozmiar. Jest gigantyczny.

Dzięki latarce bardzo dużej mocy można rozświetlić ogromny wahadłowiec

Drugi wahadłowiec na końcu opuszczonego hangaru
Zapomniane Burany
Dopiero za dnia mogę zobaczyć hangar i oba wahadłowce w pełnej okazałości oraz docenić ogrom i złożoność całego przedsięwzięcia. Hangar MZK, w którym się znajduję, został specjalnie skonstruowany do tankowania systemów napędowych i zasilających niebezpiecznymi i łatwo wybuchowymi mieszankami gazowymi i płynnymi. Tutaj również instalowano urządzenia pirotechniczne oraz ładunki w luku ładunkowym wahadłowca. Próbuję sobie wyobrazić, jak to miejsce wyglądałoby trzy dekady temu, pełne świateł i odgłosów pracujących maszyn i urządzeń oraz techników w skupieniu przygotowujących wahadłowiec do startu w kosmos.

Wahadłowiec OK-MT (z przodu) i OK-1K2 (z tyłu)

W hangarze MZK napełniano zbiorniki Burana, tj. silnik, system orbitalnych silników manewrowych oraz ogniwa paliwowe. Po tankowaniu i zamontowaniu ładunku w luku ładunkowym zestaw Buran-Energia był gotowy do przeniesienia na platformę startową.

Ogromne, 70-metrowe, rozsuwane drzwi hangaru MZK
Z rosyjskojęzycznej literatury poświęconej programowi Buran dowiedziałem się, że znajdujący się na przodzie hangaru wahadłowiec jest makietą inżynieryjną. Można to również rozpoznać po braku silników umożliwiających manewrowanie na orbicie. Wahadłowiec o roboczej nazwie OK-MT służył do testów statycznych, m.in. opracowania dokumentacji technicznej, sposobu ewakuacji załogi oraz załadowania cieczy i gazów, a po przetransportowaniu do Bajkonuru używano go do testów działania systemów połączeń z rakietą Energia. Początkowo miał jednak zostać użyty do lotu testowego i spalony w atmosferze podczas schodzenia z orbity.

Orbiter OK-MT nie był budowany z myślą o locie w kosmos, dlatego nie zamontowano w nim orbitalnych silników manewrowych

Orbiter OK-MT

Kabina operatora suwnicy z orbiterem OK-MT w oddali

Z powodu wyższego stopnia automatyki Buran miał znacznie mniej systemów kontrolnych i monitorów w kokpicie niż Space Shuttle
Tuż za pierwszym wahadłowcem stoi jednak prawdziwy orbiter, a nie żadna makieta! OK-1K2 to drugi wahadłowiec, który miał się wznieść w kosmos (po OK-1K1 Buran, który z powodzeniem zrobił to w 1988 r.). Zadaniem OK-1K2 miało być przetestowanie dokowania do stacji kosmicznej Mir i statku Soyuz oraz transfer załogi pomiędzy statkami. W momencie zamknięcia programu w 1993 r. wahadłowiec ukończony był w 95%, chociaż gdy patrzę na rozgrabione przez złodziei wnętrze, wcale tego nie widzę.

Orbiter OK-1K2

Właz orbitera OK-1K2. Na zdjęciu widać również boczne orbitalne silniki manewrowe oraz czarne płytki pokrywające dziób wahadłowca, mające chronić go podczas wchodzenia w atmosferę.

Środkowy pokład wahadłowca OK-1K2. Po prawej stronie widać właz, po lewej stronie wejście do luku ładunkowego, na górze po drabinie wejście do kabiny pilota.

Rozkradziona z większości urządzeń kabina pilota

Przedział ładunkowy ze znajdującym się na jego przodzie modułem dokującym. Sferyczna sekcja miała dwa dwustronne włazy: jeden łączący z modułem załogi, a drugi z przedziałem ładunkowym służącym do spacerów kosmicznych. Na górze modułu znajdował się wysuwany tunel przewidziany do dokowania do stacji kosmicznej Mir lub statkiem Soyuz.

Hangar MZK ma 150 metrów długości, 80 metrów szerokości oraz 70 metrów wysokości. Zbudowano go na metalowej konstrukcji zaprojektowanej tak, aby wytrzymała ewentualną eksplozję podczas niebezpiecznych operacji tankowania.

Pomieszczenie, skąd sterowano procesami napełniania zbiorników Burana

Pracownia techniczna
Następnego dnia odwiedzam oddalony o kilkaset metrów drugi opuszczony hangar, w którym znajduje się stanowisko do testowania dynamicznego rakiety Energia. W wysokim na ponad 100 metrów budynku generowano i monitorowano wibracje i rezonanse podobne do tych, które rakieta mogłaby doświadczyć podczas początkowej fazy lotu.

Kompleks programu Buran. Hangar MZK (po prawej), SDI (po lewej) oraz kompleks startowy (w oddali po lewej)

Kompleks startowy Burana został pierwotnie skonstruowany dla radzieckiego programu załogowych lotów na Księżyc. Przeprowadzono z niego cztery starty rakiet N1 (wszystkie nieudane – jeden spowodował jedną z największych eksplozji nienuklearnych na świecie). Z tego miejsca 15 listopada 1988 r. odbył się pierwszy i ostatni start wahadłowca Buran.
Wnętrze hangaru skrywa drugą połowę historii radzieckiego programu Buran – prototyp rakiety Energia-M. Jest ona młodszą, pomniejszoną wersją rakiety Energia, która różni się od niej przede wszystkim mniejszą ładownością oraz posiadaniem dwóch dopalaczy zamiast czterech. Oryginalna Energia, przedmiot dumy radzieckich konstruktorów, była w stanie wynieść na orbitę ponad 100 ton – ważącego 70 ton Burana oraz jego 30-tonowy ładunek. Jakie to było wtedy wielkie osiągnięcie technologiczne, niech posłuży przykład największej obecnie rakiety firmy SpaceX. Elon Musk chwali się, że jego Falcon Heavy „jest najpotężniejszą działającą rakietą na świecie razy dwa, zdolną do wniesienia na orbitę prawie 64-tonowy ładunek”.

Hangar SDI wraz z 1000-tonową rakietą Energia-M, która mogła wnieść na orbitę do 34 ton ładunku (o 10 ton więcej niż Space Shuttle)

W hangarze znajduje się prototyp rakiety Energia-M, różniącej się od zwykłej Energii mniejszymi rozmiarami oraz dwoma dopalaczami zamiast czterech

Jeden z kilkunastu poziomów hangaru SDI

Pomimo zamknięcia programu Buran wiele rozwiązań technologicznych rakiety Energia wciąż wykorzystuje się m.in. w rakietach Zenit czy projekcie Sea Launch

Hangar SDI ma ponad 100 metrów wysokości
Ciekawe, ile jeszcze takich tajemnic skrywa Bajkonur? Niestety, kręcące się wszędzie patrole policji oraz wyczerpane zapasy wody nie pozwalają mi odkryć ich przed powrotem. Wyprawa kończy się odwodnieniem.
Wszystko na marne?
Po katastrofie wahadłowca Columbia (2003), a szczególnie po zamknięciu programu amerykańskich wahadłowców (2011) niektórzy amerykańcy i rosyjscy naukowcy zaczęli zastanawiać się nad wskrzeszeniem programu Buran, by nie wydawać pieniędzy na zupełnie nowy statek. Plany te nie doszły jednak do skutku. Niestety, do dzisiaj orbitery oraz urządzenia pomocnicze popadły w taką ruinę, że wskrzeszenie programu jest już niemożliwe. Wahadłowce z pewnością nigdy już nie polecą w kosmos. Może jednak w jakiś sposób uda się je ocalić przed tragicznym losem, jaki spotkał ich poprzednika?
***
Do czasu publikacji niniejszego reportażu odwiedziłem Bajkonur oraz opuszczone Burany trzykrotnie.
Przy pisaniu reportażu korzystałem z książek:
Ю.П. Семенов, Многоразовый орбитальный корабль БУРАН (1995),
Г.Е. Лозино-Лозинский, А.Г. Братухин, Авиационно-космические системы (1997),
Hendrickx, B. Vis, Energiya-Buran – The Soviet Space Shuttle (2007).
Świetny artykuł….świetna robota :)
Tylko pozazdrościć,,, gratuluję wyprawy ,zdjęć i artykułu. Grzegorz
Po raz kolejny świetny reportaż.
Niesamowita przygoda.
Gratulacje Panie Arku!
Czytałem z zapartym tchem, dzięki za podzielenie się z nami tym doświadczeniem.
Pan Arkadiusz jak zwykle zachwyca… i opowieścią i fotografiami!
Dziękuję za kapitalne zdjęcia. Czy będzie materiał wideo w stylu Alone?
Zdjęcia jak i ogrom rakiet i budynków robią duże wrażenie!
Dziękuje bardzo za wspaniały Reportaż Fantastyczne zdjęcia.Robi to wrażenie
Kolejny raz fascynujacy artykul i znakomite zdjecia!
pierwsze zdjecie na monitorze 4K robi piorunujace wrazenie …
Fantastyczne, wielka szkoda, że tak niszczeją. Powinny być udostępnione do zwiedzania.
Tym, którzy nie wybierają się na tak ekstremalne wyprawy polecam obejrzenie prototypu Burana (OK-GLI) w Muzeum Techniki w Speyer w Niemczech, przy okazji można zobaczyć i zwiedzić np. Boeinga 747 a drugim muzeum w Sinsheim także TU-144 oraz Concorde. Do wszystkich samolotów można wejść.
Gratuluję odwagi, samozaparcia i uporu w dążeniu do celu w ekstremalnie trudno dostępnych miejscach jak Czernobyl czy Bajkonur.
Film Alone in the Zone wbił nas w fotele – to najbardziej dramatyczny reportaż z zamkniętej strefy jaki widziałem – minimum tekstu i wstrząsające obrazy ze wspaniałą muzyką – niezapomniane przeżycie.
Wspaniałe zdjęcia,świetny artykuł.Dziękuję i gratuluję.
Jak zwykle świetny materiał, brawo i dziękuję. Zastanawia mnie jednak pewien element, nowy w Pana relacjach. Otóż do tej pory w miejsach, o których nam Pan opowiadał, był Pan legalnie. Niejednokrotnie nawiązywał Pan kontakt z ludźmi administrującymi tymi miejscami i częściowo go relacjonował. Nakreślał Pan różne konteksty swych wizyt – historyczne, społeczne czy polityczne. Nie twierdzę, że w tej relacji jest to zupełnie pominięte, ale co się stało? Tutaj mamy historię jak z filmu sensacyjnego – nielegalne zakradanie się, psy, policja, pomoc enigmatycznych lokalsów… Bardzo mocne sugestie, proszące o zapchanie wyobraźni brakującymi obrazami, podczas gdy równie mocno nieobecne są kwestie w moim odczuciu istotniejsze: powód, dla którego podjął Pan nowy sposób działania oraz Pana stosunek do problemów, jakie stworzyła adminisracja kosmodromu i rzeczywistości, jaką Pan napotkał. A także pytania, które Pan sam zadał i pozostawił bez odpowiedzi, kończąc odwodnieniem w miejsce przyczyn, dla których Burany niszczeją.
Łatwo sobie wyobrazić, jak bardzo w przypadku dzierżawionego przez Rosję kosmodromu „się nie da” – trudno jednak orzec, czy dla Pana to wystarczy, by złamac prawo, ponieważ nie do końca dzieli się Pan swoim do niego stosunkiem. Cenny byłby choćby zdawkowy opis natury napotkanych przez Pana trudności, mimo iż szczerzę wątpię, że dało się coś sensownego z administracją Bajkonuru ustalić. Nie wierzę też, że zdecydował się Pan na „dodawanie dreszczyku” swoim opowieściom – to nie w Pana stylu, a i trudno byłoby się w całości tej relacji czegoś takiego realnie doszukać. Brakuje jednak komentarza, ponieważ jego absolutny brak w połączeniu z jednym zdaniem („Dlatego postanowiłem dostać się do Bajkonuru na własną rękę (…).”) portretuje Pana jako nie uznającego granic narcyza – a więc w sposób sprzeczny z tym, jak dał się Pan poznać do tej pory.
Milczenie Pana w tej kwestii przesłania również inne aspekty całego przedsięwzięcia, w moim odczuciu istotne dla odbioru całości Pana wyprawy. Pierwszym, o który chcę zapytać, jest Pańska motywacja. Proszę wybaczyć, bo w żadnym razie nie ma to być złośliwość, ale przypomnienie dziecięcych marzeń o kosmonautyce nie tłumaczy podjęcia decyzji o pojechaniu do Buranów wbrew woli Kazachów i Rosjan. Właśnie przez nielegalność wizyty braki w Pana relacji zapraszają rozmaite pytania i nadają ważkości (której, jak mniemam, niekoniecznie Pan mógł sobie życzyć) powstającym jako próby odpowiedzi fantazjom: a może wzburzyła Pana działalność paserska ebaya? (Swoją drogą – czy z pracownikami ebaya również Pan rozmawiał?) A może poczuł Pan potrzebę czynu, kontemplując oderwanie deklaracji aksjologicznych zachodniego biznesu od realnych sposobów działania? A może zobaczył Pan w tym aktualną politykę światową w miniaturze? A może to moc jakiejś osobistej historii katapultowała Pana do Kazachstanu, może został Pan jakoś zaproszony do tej wyprawy przez kogoś, kto na przykład miał dość patrzenia, jak dzieło jego życia rdzewieje w zapomnieniu? A może, a może… Chciałbym się czegoś o powodach Pana decyzji o jechaniu nielegalnie dowiedzieć, zamiast pozostawać skazanym na domysły.
Inny przemilczany element to kwestia tego, co właściwie Panu groziło? Wiadomo raczej, jak jest w Rosji, ale o tym, jak jest tam, chyba mało kto ma faktycznie pojęcie. I w tej kwestii pozostawia Pan czytelników ich fantazjom, co w przypadku tak egzotycznego dla wielu miejsca jest raczej ryzkowne. No bo czy chodzi o to, że przygotowywał Pan operację niczym w powieści szpiegowskiej, ryzykując czerwońca w łagrze? Czy może „bezpieczeństwo” oznacza wzięcie ze sobą wody, „zaangażowanie lokalnych osób” odpowiedź na ogłoszenie, jakich wiele, a ryzyko przelicza się jedynie na kilka tysięcy tenge mandatu? Oczywiście nikt nie oczekuje ujawniania szczegołów, które narażałyby na nieprzyjemności osoby Panu pomagające. Szkoda jednak, że zostawił nas Pan z samymi domysłami, ponieważ Pańskie zdjęcia, wykonane są tym razem w okolicznościach dalekich od neutralnych i jako obrazy zdobyte wbrew czemuś oraz, być może, kosztem czegoś, potrzebują przejrzystego kontekstu, by mogły być adekwatnie i w pełni odebrane. Tym bardziej, że pytanie, co Panu groziło, to przecież idealny pretekst do tego, żeby podpowiedzieć nam, co to właściwie jest za rzeczywistość tam, w kawałku Kazachstanu wypożyczanym Rosji.
Rozrósł się ten komentarz okrutnie wbrew mojemu pierwotnemu zamiarowi, jednak pozwolę sobie zwrócić Pana uwagę na jeszcze jedno pytanie, jakie Pański tekst w obecnej formie wzbudza. Chciałbym poznać Pana stosunek do ewentualnych konsekwencji wyprawy. Czy upublicznienie Pana wyczynu oznacza, że na przykład od tej pory nie ma Pan co liczyć na wjazd do Rosji? Bo to akurat bez wątpienia byłaby dla mnie i wielu ważna informacja – jest tam sporo miejsc, z których wiele z nas chętnie przeczytałoby w przyszłości Pana relacje.
W odpowiedzi do Plaargath.
Dziękuję za obszerny komentarz i uwagi. Nie chcąc Pana posądzać o celową złośliwość pozostaje mi jedynie stwierdzić, że nie zrozumiał Pan tekstu, a zwłaszcza intencji, które mną kierowały. Wątek (wg Pana – sensacyjny) opisujący drogę do opuszczonych hangarów zajmuje zaledwie kilka linijek – trudno mnie zatem posądzać o kreowanie atmosfery sensacji. Co więcej, wiele aspektów owej sensacyjności zostało celowo pominiętych albo osłabionych, aby – czego najwyraźniej Pan nie dostrzegł – nie odwracać uwagi od głównego problemu, jakim są niszczejące Burany. Mój artykuł próbuje nagłośnić ten problem i zainteresować nim społeczeństwo. Dlatego wahadłowcom oraz ich niezwykłej historii poświęcam najwięcej uwagi i miejsca w swoim reportażu. To one są tu najważniejsze, a nie sposób w jaki się do nich dostałem, kto mi pomógł, co mi groziło czy szereg innych pytań, na których odpowiedzi nie znajduje Pan w artykule.
Druga kwestia dotycząca legalności. Czasem w imię wyższego celu (znowu podpowiem: próba ocalenia wahadłowców poprzez wzbudzenie zainteresowania świata ich tragicznym losem) warto jest podjąć ryzyko, a nawet wolno postąpić wbrew prawu (tzw. stan wyższej konieczności – odsyłam do kodeksu cywilnego i karnego). Co więcej, wydaje mi się, że cała moja akcja odniosła jednak pewien skutek. Dopóki jednak nie będę miał całkowitej pewności nie chcę o tym mówić. Nie jest to też moja ostatnia wyprawa oraz reportaż z tego miejsca, mam więc nadzieję, że jeszcze o tym napiszę.
Świetny materiał! Wielkie BRAWO!!! Bardzo dziękuję za ten artykuł i cudowne zdjęcia. Akurat jestem po lekturze „Podbój kosmosu” i przejście z książki opisującej Burany do zdjęć tutaj jest niemałym szokiem…
Naprawdę nie dało się zrobić tego na legalu? Bajkonur dysponuje biurem prasowym. I myślę, że przy odpowiednim uzasadnieniu dałoby się uzyskać przepustkę, np. wcześniej kontaktując się może z biurem prasowym Roskosmosu i wydreptaniu sobie oficjalnych dojść? Może nawet pan Hermaszewski mógłby pomóc? Myślę, że miałoby to nawet większy wpływ na decydentów by faktycznie „coś z tym zrobić”. Chyba, że wyczerpał Pan wcześniej wszystkie legalne możliwości. Łatwość dostania się w pobliże aktywnej platformy startowej też jest mocno niepokojąca w kontekście zagrożenia terrorystycznego w obecnych czasach. Napisał Pan, że do aktywnej platformy jest około kilometr. Zasięg strzały-2 to mniej więcej 3 kilometry. Ciarki przechodzą.
Świetny tekst, świetne zdjęcia i tylko żal podwójny – że wyprawa urwała się wcześniej, niż być może powinna, i że stan tych maszyn i budynków jest tak opłakany. Zmarnowano niesamowitą myśl i wysiłek wielu ludzi, nie wspominając o pieniądzach. Oby rzeczywiście Pańska relacja przyczyniła się choć odrobinę do ponownego zajęcia się tym kompleksem…
Szanowny Panie. Z zapartym tchem przeczytalem pański reportaż z wyprawy na Burany. Wielki szacunek.
Jan Michałowski
Piekna wyprawa, tylko pozazdroscic! Naprawde dobre zdjecia + opisy. Jedyne co drazni to male podpisy (przez co sa nieczytelne) pod wrzuconymi zdjeciami. Jedyne co mi jeszcze brakuje to zdjec 360 stopni ze wspomnianych miejsc, bo na pewno miejsca robia wrazenie. Trafilem tu przypadkiem, ale chyba spedze wiecej czasu na czytaniu poprzednich wypraw :) Pozdrawiam!
Bardzo ładny reportaż, tylko jeden drobiazg – lot z Buranem był DRUGIM lotem rakiety Energia. Pierwszy odbył się 15 maja 1987 roku i jako próba wyniesienia na orbitę przedprototypu-makiety kosmicznej stacji bojowej Polus (Skif-DM, 17F19DM) nawet ciekawszy.
Piękne zdjęcia, świetny artykuł. Dziękuję.
Coś wspaniałego! Pozazdrościć i pogratulować odwagi.
Panie Arkadiuszu fenomenalna robota, świetne zdjęcia, świetny artykuł i niesamowita przygoda zarówno dla pana jak i dla czytających. Gratulacje i dziękuje ze robi pan to co robi.
Obserwuje i podziwiam Twoją pasje Michał z Birmy
Czapki z głów!
Doskonała technika realizacji reportażu, ale przede wszystkim poruszył Pan bardzo istotny problem – wielka szkoda, że taki kawał unikalnej techniki bez sensu niszczeje. Technika kosmiczna w ZSRR była na naprawdę wysokim poziomie, ale trzeba mieć też świadomość gigantycznej wysokości nakładów potrzebnych do realizacji tych celów. W kraju w którym brakowało prawie wszystkiego nie dziwi więc decyzja o zatrzymaniu projektu, który poza prestiżem i dumą nie wnosił nic do codziennego życia Rosjan. Z drugiej strony jednak żal…