ZAGUBIONE DUSZE – część 2

Benin – Kolebka voodoo

Do położonej w Beninie miejscowości Abomey, starożytnej stolicy królestwa Dahomey, trafiamy nieprzypadkowo. To kolebka voodoo i jedyny kraj na świecie oficjalnie uznający je za religię państwową. Poznajemy tam króla Abomey, który zgadza się na wykonanie sesji zdjęciowej całej swojej rodzinie, w tym ośmiu żonom oraz dwóm synom.  Oczywiście wszystko poparte sporym datkiem. Przecież jakoś musi utrzymać te osiem żon…

Benin. Sesja zdjęciowa. Fot. Igor Olejniczak.

Król Abomey z żoną i dwoma poddanymi.

Nie wiem czy królowi bardziej podobają się wykonane zdjęcia czy otrzymane pieniądze ale zostajemy zaproszeni na ceremonię inicjacyjną młodych adeptów voodoo.  Uroczystość rozpoczyna się tuż po zmierzchu, gdy kilkadziesiąt ubranych w długie, kolorowe szaty mężczyzn i kobiet wbiega w szaleńczym amoku na środek glinianego placu. Ubrani w długie, kolorowe i wzorzyste suknie. Kwiaty, grochy, owoce, paski, zwierzęce i etniczne motywy. Chaos na scenie i ubiorze. Na szyjach długie, różnokolorowe sznury z koralami, a w rękach obowiązkowy joukoujou,  rzeźbiony kijek, symbol ducha voodoo. Po chwili rytm uderzeń bębna zwalnia, a wraz z nim ruchy tancerzy. Miarowe uderzenia bębna wprowadzają wszystkich uczestników w trans, pozwalają im wyłączyć świadomość. Przywołać duchy. Tancerze zaczynają pląsać, powoli, spokojnie, w rytm bębnów i grzechotek.  Ruchy ich rąk przypominają falowanie oceanu, by za moment, gdy dźwięki znowu przyśpieszą, zesztywnieć i zmienić się w jednostajne, mechaniczne ruchy robota. Każdy ruch, gest, figura jest złożonym symbolem o wielorakich znaczeniach, z których odczytaniem ma nawet kłopot nasz lokalny tłumacz.

Ceremonia młodych adeptów voodoo.

Po ceremonii mamy zaszczyt wypić z królem kieliszek mocnego, lokalnego alkoholu. I zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie.

Wykorzystuję ten moment i proszę króla o zgodę na  wykonanie następnego dnia zdjęć młodym adeptom voodoo. Jak się okazuje, nie jest to takie łatwe, gdyż podczas kilkudniowych obrzędów, adepci całe dnie spędzają w odosobnieniu, będąc pod wpływem środków odurzających. Przez ten czas nie można z nimi rozmawiać, dotykać ani wydawać im żadnych poleceń. Król się zgadza, ale stawia jeden warunek. Mam tylko kilka minut

Żegnając się z królem nieoczekiwanie dostaję propozycję. Jeśli przyślę królowi zdjęcia jakie wykonałem podczas ceremonii to następnym razem potraktuje nas jak rodzinę – co ni mniej ni więcej oznacza, że następnym razem nie będziemy musieli już za nic więcej płacić. Odpowiadam, że wolę je przywieźć osobiście – myśląc w duchu, że będzie to doskonały pretekst do powrotu.

Zanim jednak opuścimy Abomey postanawiamy kupić kilka pamiątek. Co będzie najlepszą pamiątką tego miejsca? Oczywiście figurka voodoo. Zostajemy więc zaprowadzeni do prawdziwego „producenta”  figur voodoo.  Nie mamy wątpliwości co do oryginalności odwiedzanego miejsca. Już przy wejściu wita nas usypany z gliny mały kopiec-ołtarz, z którego wystają dwa drewniane penisy, symbole płodności.  Tuż za drzwiami wita nas starszy pan – jak się za chwilę okazuje – szaman. Pokazuje nam całą swoją kolekcję, kilkanaście różnej wielkości drewnianych figur. Jedne owinięte w zwierzęce skóry, obsypane ptasimi piórami, inne owinięte w bandaże, z powbijanymi gwoździami lub szkiełkami. Do wyboru, do koloru. Przez chwilę czuję się jak w antykwariacie. Ale ceny zwalają z nóg. I sposób ich ustalania. Przyzwyczajeni jesteśmy, że cena rośnie wraz z wiekiem przedmiotu. Tu wcale nie jest inaczej,  cena figury rośnie wraz z liczbą corocznie odprawionych na niej ceremonii. Koszt 10 $ za każdy rok „starości” figury. OK, ale jak ustalić wiek wybranej figurki? Polegać na zapewnieniach sprzedawcy? Nie, aż tak naiwni nie jesteśmy.  Zwłaszcza, że każda figura – jak twierdzi sprzedawca – ma po kilkadziesiąt lat, a niektóre nawet ponad sto. Gdyby chociaż taka figurka z wiekiem zyskiwała na atrakcyjności. Nie, tutaj jest na odwrót.  Z każdym rokiem odprawiania tajemniczych obrzędów, figurka opluwana i polewana jest kolejną warstwą krwi zmieszanej z mlekiem, mąką i kto tam wie jeszcze czym. Już po kilku takich rytuałach figurka przestaje przypominać swój drewniany pierwowzór, a coraz bardziej staje się bezkształtną, czarno białą masą najróżniejszych substancji.  Do tego zapach gratis!

Dla jednych figurka voodoo, antyk. Dla innych 800 dolarów w kawałku cuchnącego drewna.

Ceremonia

Podobny zapach towarzyszy nam na targu fetyszy.  Na drewnianych straganach suszą się w słońcu głowy małp, krokodyli i psów. Tuż obok, równo poukładane leżą dziesiątki wysuszonych kameleonów, węży i ptaków. Jesteśmy w miejscu gdzie miejscowi szamani robią zakupy używanych podczas najróżniejszych obrzędów fetyszy. Taka miejscowa apteka.

Targ fetyszy.

Jeszcze żywe.

Świątynia tygrysów w Tajlandii już była. A teraz świątynia pytonów w Beninie.

Ouidah uznawane jest za centrum duchowe voodoo. Nie ustajemy więc w  poszukiwaniach kogoś, kto pomógłby nam poczuć tego ducha. Staramy się unikać licznych nagabujących pośredników, czy jak ich nazywamy concierge’ów , którzy są w stanie zaoferować czego tylko dusza (i ciało) zapragnie. Gandzia, dziewczyny czy ceremonia voodoo. No problem. This is Africa. Pomoc jak zwykle przychodzi zupełnie niespodziewanie. Późnym popołudniem wchodzimy do  restauracji, której właścicielka zgadza się zaprowadzić nas do jednej z szamanek. Oczywiście nic za darmo, najpierw musimy zjeść obiad.

Voodoo jest religią bez żadnych hierarchii, dogmatów lub przykazań, której wyznawcy grupują się we wspólnoty wiernych zwane “socyete”. Prowadzi je kapłan i przewodnik duchowy nazywany “houngan” lub jego żeński odpowiednik “mambo”.  Przewodzą oni wszystkim rytualnym obrzędom oraz stoją na straży tradycji. Podobnie jak u nas ksiądz, z tą jednak różnicą, że u nas nie ma jeszcze ich żeńskich odpowiedników. W dodatku posiadających moc uzdrawiania lub przepowiadania przyszłości. Do jednej z takich mambo prowadzi nas właścicielka restauracji. Poznajemy Dannon Akpahessou, szamankę voodoo i mambo w jednym, która wprowadzi nas w tajniki voodoo. Przywitawszy się od razu pyta w jakiej intencji ma być odprawiona ceremonia. Wiemy, że powodów odprawienia ceremonii voodoo może być wiele. Można na przykład prosić o swoje lub kogoś wyzdrowienie, można też za nie podziękować. Podobno też można rzucić na kogoś czar. Pomimo, że znamy kilka osób na których z chęcią wypróbowalibyśmy działanie magii, decydujemy się na uzdrowienie naszego obecnego tutaj kolegi Piotrka. Z jego chyba już nieuleczalnej choroby, palenia. Kilka dni temu przypadkowo spotkany wyznawca animizmu próbował wyjaśnić mi, że istnieją dwie formy religii voodoo. Pierwsza, prawdziwa, nazywana vodun, praktykowana głównie w Beninie i Togo oraz druga, wyimaginowana, pełna dziwacznych obrzędów i przemocy, wymyślona i zmitologizowana głównie za sprawą krwawych hollywoodzkich horrorów.  Tak więc teraz będziemy mieli okazję sprawdzić kto miał rację. I przy okazji na Piotrku zweryfikujemy nadprzyrodzone zdolności naszej mambo.

Jest już kompletnie ciemno, kiedy szamanka ubrana w białą, bawełnianą szatę prowadzi nas do graniczącej z jej domem, niepozornej, niewielkiej świątyni. Wewnątrz, na ścianie, straszy rysunek wielkiego syczącego węża wśród niebiesko czarnych gwiazd. W rogu, na drucie, wiszą zbite w jeden pęk, małe fragmenty zwierzęcych czaszek. Na środku, wysoki na ponad metr gliniany kopiec-ołtarz, pokryty ciemno czerwonymi śladami, zdradzającymi jego krwawe przeznaczenie. Po chwili ciszę przerywa dźwięk assona –  rytualnej grzechotki, będącej symbolem władzy i posiadanej mocy. Szamanka  bierze łyk taniego ginu i kilkukrotnie opryskuje nim ołtarz rozpoczynając nocną część ceremonii. Śpiew, modlitwa, stukanie w metalową puszkę, rzucanie orzeszkami i próby odczytywania czegoś z ich położenia. Na końcu wymawiamy nasze imiona.  Nic nie rozumiemy, ale wierzymy na słowo, że teraz oto dzieją się zaklęcia i czary, które pomogą rozwiązać problem Piotrka. Tylko Piotrek kręci się niecierpliwie…

Nocna ceremonia voodoo w intencji Piotrka.

Na koniec wspólne wypicie pozostałego alkoholu. Jednak dopiero kilka godzin później, gdy jest już widno, ceremonia wchodzi w drugą, kulminacyjną fazę. Na sygnał szamanki, jej syn Tepe, przestaje ostrzyć rytualny nóż i chwyta  cały czas beczącego koziołka. Małe zwierzę próbuje zerwać się z uwięzi, jakby czuło co zaraz się wydarzy. W tym samym momencie szamanka chwyta szpiczasty nóż i kilkukrotnie próbuje przebić nim twardą skórę koziołka. Za trzecim razem trafia prosto w tętnicę. Ciemnoczerwona krew tryska wprost do drewnianego półmiska. Zwierzę powoli wykrwawia się, charczy, ale w żelaznym uścisku Tepe nie ma żadnych szans. Ten sam rytuał powtarza się z kurczakiem.

Druga, dzienna część ceremonii voodoo.

Po ceremonii także łyk alkoholu, pije go szamanka, pijemy go my. Piją go też kilkuletnie dzieci. W międzyczasie Tepe rozpala niewielkie ognisko gdzie opala skórę koziołka, a następnie dokładnie szoruje ją metalową gąbką z dodatkiem proszku do prania. Po tych zabiegach koziołek wygląda jak nowy, tylko czerwona dziura na szyi zdradza sposób jego śmierci. Nic się nie może zmarnować, zwierzę niedługo zostanie zjedzone.

Nawet dzieci piją alkohol.

Krwawe rytuały, których jesteśmy świadkami,  mogą w naszych kulturach i tradycjach wydawać się dziwne. W rzeczywistości jest inaczej. Na przykład w judaizmie zwierzętom i ptakom również przecina się przełyk i arterie, odmawiając przy tym odpowiednią modlitwę, a nieogłuszone wcześniej zwierzęta pozostawia się celem wykrwawienia. Podobnie jest u muzułmanów,  u których zwrócone w kierunku Mekki zwierzę jest żywcem zarzynane, w rytmie słów „w imię Boga miłosiernego, litościwego”.

A ciekawskich czytelników informuję, że Piotrek nadal pali jak smok.

ZAGINIONE DUSZE – część 3 – kliknij TUTAJ

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *